Według mnie „Jądro ciemności” Josepha Conrada to najważniejsza książka napisana kiedykolwiek przez polskiego autora. Koniec i kropka
Przed kilkoma dniami brałem udział we wrocławskich „Zakazanych Lekturach”, gdzie razem z Magdą Haydel i Irkiem Grinem przez czterdzieści pięć minut rozmawialiśmy o „Jądrze ciemności”. Pretekstem, jak w przypadku wszystkich powieści w tym cyklu, było wykreślenie Conrada z listy lektur. Uważam to osobiście za wielki błąd. „Jądro ciemności” jest bowiem uważane powszechnie za arcydzieło światowej literatury. Ale ok. Jest wiele pozycji, które zasługują na takie miano, które jednak brzydko się postarzały. Trudno się je czyta. Są nudne. Być może niekoniecznie trzeba katować nimi szkolną młodzież. Z Conradem jest jednak inaczej. Ciągle czyta się go znakomicie. Co więcej, w przeciwieństwie do wielu innych arcydzieł, jest to książka wciąż żywa. Budzi emocje. Rozmawia się o niej. Odwołuje. Szuka się w niej klucza do zrozumienia współczesności. A często również się z nią kłóci. Magda Haydel, tłumaczka „Jądra Ciemności”, powiedziała, że jest to pierwsze, wielkie dzieło literackie XX wieku. I to pomimo tego, że powstało w ostatnim roku wieku XIX. I ma, cholera, rację.
„Jądro ciemności” powstało na bazie przeżyć samego Conrada, który przez pół roku pływał parowcem w Wolnym Państwie Kongo. Wbrew nazwie, była to prywatna posiadłość króla Leopolda II, ówczesnego monarchy Belgii. Leopold II wprowadził tam niezwykle brutalne, nawet na tle tego, co się działo w innych koloniach, rządy. Ich symbolem stały się obcięte ręce tubylców, których karano w ten sposób za niedostarczenie wystarczającej ilości kauczuku. Szacuje się, że na skutek rabunkowej gospodarki, zginęło co najmniej kilka milionów osób. Niektórzy autorzy mówią nawet o dwudziestu dwóch milionach. Pisał o tym wyczerpująco w „Duchu króla Leopolda” Adam Hochschild. Sytuacja w Kongu jest też ważnym wątkiem opowieści reporterskiej „Wytępić całe to bydło” Svena Lindqvista. Tytuł to zresztą cytat z Conrada. Do tamtych wydarzeń nawiązuje też Mario Vargas Llosa w „Marzeniu Celta”. Wydarzenia z Kongo, to jedno z największych, jeśli nie największe, zapomniane ludobójstwo. Czasami mam wrażenie, że działania Belgów w Kongu, były zapowiedzią tego, co miał przynieść Europie XX wiek.

Józef Korzeniowski, fot: wikipedia
Geniusz „Jądra ciemności” polega jednak na tym, że jest to opowieść uniwersalna. Będąca dziecięciem swojego wieku, a równocześnie przekraczająca narzucone przez swoje czasy granice. Magda Haydel w posłowiu do „Jądra Ciemności” pisze o oskarżeniach Conrada o rasizm czy o zarzutach o przedmiotowe traktowanie kobiet. Nie wiem, jak było z samym Conradem, nie mam jednak wątpliwości, że sam Marlowe, główny bohater i narrator (upraszczając sprawę), rasistą jest. W jego świecie nie ma też miejsca dla płci przeciwnej, która ma być trzymana w błogiej nieświadomości na temat tego, jak naprawdę wygląda świat. Równocześnie jest to jednak opowieść pełna współczucia na Innego i wściekłości, gniewu na temat tego, co biali ludzie robią w koloniach. Conrad zrywał współczesnym z twarzy maskę hipokryzji i kazał im patrzeć wprost na własne grzechy. I tak jest właściwie do dzisiaj. „Jądro ciemności” nieustannie zadaje nam jedno i to samo pytanie, co się naprawdę kryje pod tymi wszystkimi wielkimi słowami o wolności, miłosierdziu, miłości i… wyliczankę właściwie ciągnąć można by w nieskończoność w zależności od kontekstu czasowego. Dowodem na to jest chociażby „Czas Apokalipsy” Francisa Forda Coppoli. Coppola znalazł klucz do opowiedzenia o amerykańskim doświadczeniu w Wietnamie, właśnie w powieści Conrada.
Nieustannie też zaskakuje mnie, jak bardzo ta książka jest żywa w popkulturze. To nie tylko wspominany film Coppoli, ale także chociażby „Spec Ops: the line”. Świetna, chociaż niedoceniana, gra komputerowa, której linia fabularna opiera się właśnie na „Jądrze…”. Albo dwa ostatnie filmy o King Kongu, gdzie twórcy na różne sposoby i w różnych celach odwołują się do Conrada. Co oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, wierzą, że ta opowieść jest ciągle atrakcyjna dla współczesnych widzów. A po drugie, wiedzą, że widzowie będą w stanie te odwołania odnaleźć i zrozumieć.
I chyba teraz dochodzimy do powodu mojego oburzenia z powodu skreślenia Conrada z listy lektur. Sami w ten sposób wytrącamy sobie z rąk narzędzia do rozmowy ze światem. „Jądro ciemności”, ale też inne powieści, opowiadania Conrada, mogłyby być pomostem łączącym naszą literaturę, z literaturą światową. Nie staną się nimi. Na nasze wyraźne życzenie. Amerykańskie czy angielski dzieciaki będą wiedziały, dlaczego marynarze w „King Kongu” Petera Jacksona czytają „Jądro ciemności”. Polskie nie. Szkoda.
Wojciech Chmielarz