Kilka dni temu na poznańskiej Grandzie, narzekaliśmy z Wojtkiem Chmielarzem i Robertem Małeckim na media. Było o literaturze ogólnie. W odróżnieniu od moich kolegów ja zajmuję się literaturą faktu. A skoro tak, to wypada uzupełnić w dwóch słowach co z non fiction.
Za granicą non fiction święci obecnie tryumfy. Jest to gatunek tak popularny, że nawet w literaturze dla dzieci i młodzieży wydawcy szukają tematów i bohaterów z życia wziętych. Do nas ta moda jeszcze nie dotarła, choć od jakiegoś czasu słyszę, że to, czy inne wydawnictwo jest zainteresowane i chce „coś” wydać.
Rozmowy z wydawcami wyglądają mniej więcej tak:
– Co pan proponuje.
– Mam kilka tematów (tu wymieniam).
– To się nie sprzeda.
– A zatem co się sprzeda?
– Nie wiemy.
I pewnie dlatego na półkach księgarń nie za wiele można znaleźć. W każdym razie nie tyle, ile by się chciało. Owszem, jest sporo biografii. Kłopot w tym, że niedługo zabraknie nam aktorów, piosenkarzy, pisarzy i kompozytorów (o seryjnych mordercach nie wspomnę). Niektórzy mają już po kilka biografii w tym przynajmniej jedną nieautoryzowaną. Na ile to prawda z tą autoryzacją? Nie wiem. Wiem za to, że to niezły chwyt, by przyciągnąć Czytelnika. Wystarczy jedno zdanie, że Wałęsa zarzuca Dance zaniedbanie powinności małżeńskich. I już wszyscy do księgarni biegną.
O literaturze mówi się w mediach niewiele, o czym dyskutowaliśmy na Grandzie. A o literaturze faktu mówi się jeszcze mniej. Głównie przy okazjach skandali albo głośnych premier. Gdy Jacek Hugo Bader, nazywany od niedawna pieszczotliwie „Bajerem” coś podkoloryzuje, albo gdy napisze coś Szczygieł. I w tym tkwi cała tajemnica. Wydawcy po prostu nie mają pomysłu na non fik. Ani na temat, ani na promocję. Kupują nazwisko autora, które gwarantuje im sprzedaż na poziomie pokrycia kosztów. Jak wyjdą na plus, są zadowoleni. Autor niekoniecznie. A nawet jeśli ktoś zacznie protestować, że coś tam Bader nie tak napisał, to nawet lepiej. Nie ma znaczenia, że źle mówią, grunt by mówili.
Nazwisko autora staje się samospełniającą przepowiednią. Gdyby „Kaprysik Damskie Historie”, zamiast Szczygła napisała Paulina Błaszkiewicz, dziennikarka z Torunia, to żaden z wydawców by tego nie wydał. Paulina napisała świetną książkę, a teraz walczy o stypendium, by zdobyć pieniądze na wydanie. Czy „1945 Wojna i Pokój” odniosłaby sukces gdyby autorem był ktoś nieznany. Nie, bo to książka przeciętna. A gdyby Grzebałkowska napisała „Sami swoi Za kulisami komedii wszech czasów”? Bestseler gwarantowany! Tymczasem książka Darka Koźlenki przeszła niezauważona, zamykając sprzedaż na 3 tys. egzemplarzy. Podobnie jak „Pałac Biografia intymna”, Beaty Chomątowskiej. Teraz los ten podzieli pewnie „Księżyc z Peweksu”, Aleksandry Boćkowskiej (dla mnie lektura obowiązkowa). Ukłon za odwagę dla Wydawnictwa Czarne, które specjalizuje się w literaturze faktu, i to z powodzeniem.
www.usnplash.com/Jessica Ruscello
Sporo jest ciekawych historii, które Czytelnik pewnie by z chęcią przeczytał, ale wydawcy nie dają mu szansy. Nie dają, bo to się po prostu nie opłaca. Prawa do wydania biografii Howarda Hughesa można kupić za grosze. Zagraniczni wydawcy już na niej zarobili, a polski rynek jest dla nich egzotycznym dodatkiem. Kupując tanio licencję, nie wydając nic na promocję, można sprzedać dwa lub trzy tysiące egzemplarzy. A za napisanie reportażu z naszego podwórka trzeba zapłacić kilka razy tyle. Bo nikt przy zdrowych zmysłach za pięć tysięcy zaliczki nie będzie pracował przez rok nad opracowaniem historii budowy polskiej bomby atomowej, czy gierkowskich ambicjach lotu w kosmos. Na marginesie dodam, że wysłano chomika. I żywy wrócił. Ale tego drodzy Czytelnicy się nie dowiecie. Za to możecie sobie poczytać o niemieckich okrętach podwodnych, albo o locie Amerykanów na księżyc.
Polityka jest dobrym tematem dla non fiction. Ale tu znowu na przeszkodzie stają pieniądze. Jeden z kolegów dziennikarzy, który kilka razy w tygodniu komentuje bieżące wydarzenia w telewizorze, powiedział mi niedawno, że do niego co chwilę zgłaszają się wydawcy aby im COKOLWIEK! napisał. Wezmą wszystko. A on konsekwentnie odmawia, bo dwa razy napisał i więcej nie chce. W czasie, który musi poświęcić na napisanie książki, woli pisać w gazecie za dużo większe pieniądze.
Na tym tle literatura fiction daje większe możliwości. Po pierwsze pisze się szybciej i taniej. Nie trzeba zatrudniać redaktora, który zweryfikuje fakty, recenzenta i płacić prawnikom za przeczytanie przed drukiem, bo w non fiction łatwo naruszyć czyjeś prawa. Powieść kryminalna nie niesie ryzyka procesu. A nawet jak się pisze głupoty o odciskach palców to mało kto zwróci uwagę. Albo o antybiotykach w roku 1939, bo niby kto ma pojęcie, że pierwsza fabryka powstała dopiero w 1947 roku?
Wniosek jest prosty. Chyba jeszcze długo będziemy się cieszyć głównie literaturą fiction.