„Handel dziećmi od zaplecza”, czerwcowy felieton Jakuba Ćwieka.

Jakub Ćwiek, fot: Mateusz Zatynny

Tak się złożyło, że przy okazji jednego z niedawnych dużych eventów przyszło mi wśród stoisk poszukać tego sygnowanego logiem „Neli, małej reporterki”.

Dla tych, którzy nie wiedzą, kim jest Nela, kilka słów wprowadzenia. To pseudonim jedenastoletniej obecnie dziewczynki, która podróżując wraz z rodzicami po całym świecie, gromadzi wiedzę i wrażenia, a potem jednym i drugim dzieli się z rówieśnikami. Podczas swojej trzyletniej kariery Nela napisała kilka książek, doczekała się też programu w publicznej telewizji i własnej audycji radiowej. W tym roku zdobyła w stosownej kategorii nagrodę „Bestseller Empiku”.

Do tej właśnie Neli idę po autografy dla jej dwóch małoletnich fanek. Korzystam przy tym, a jakże, z przywileju, jaki daje mi status gościa na tej imprezie, dzięki czemu udaje mi się wejść od zaplecza. A tam… istna taśma produkcyjna. Sztab ludzi szykujący książki, układający mapy, prezentujący stosowne koszulki, by za ścianą wszystko grało i działało. Wszyscy grają do jednej bramki, są niczym elfy pracujące na sukces Mikołaja.

Dla fanów i klientów dostępny jest przestronny, przeszklony boks. Pół pomieszczenia to sklepik, druga połowa to pokoik stylizowany na przyjazną dla odbiorcy dżunglę. To tam, przy stoliku zasypanym plakatami i mapami, stoi Nela. By się do niej dostać, dzieci muszą mieć specjalny kupon i pokonać uprzednio zabawowy tor przeszkód. Chętnych jest całe mnóstwo, ale nie tyle, co jeszcze dzień wcześniej w Krakowie. To tam pewna mała fanka stała z mamą w blisko tysiącosobowej kolejce przez trzy godziny, by ostatecznie odejść z kwitkiem. To z tego powodu owego dnia ja znalazłem się przy stoisku Neli.

Przyznam, trochę puściłem wcześniej bokiem ten fenomen i teraz przyglądam mu się ze zdumieniem, a także trochę… niesmakiem? Tak, to chyba jedno z pierwszych uczuć jakie mną zawładnęło. Niesmak na widok całej wielkiej machiny uczepionej jednego dziecka, które stoi tam teraz, marnuje swoje dzieciństwo na podobne akcje i daje się doić. Pomyślałem z miejsca o Macaulayu Culkinie, słynnym odtwórcy roli Kevina, który po epizodzie jako najsłynniejszy dzieciak świata runął w pewnej chwili w świat dorosłych, niezdolny do sprostania oczekiwaniom. Przeczytana na szybko wikipedyczna notka o Neli – a zwłaszcza fragment o tym, że dziewczynka pisze książki sama, ale redaktorsko wspierają ją rodzice – przywiodła na myśl Christophera Paoliniego. Wielki literacki fenomen zasadzający się na tym, że szesnastolatek napisał książkę. Nic, że taką, która nie obroniłaby się jako dzieło dorosłego autora, nic, że przeredagowaną i przemieloną przez rodziców, zawodowych redaktorów tyle razy, że pewnie trudno tam o niezmienione zdanie. Liczył się wiek autora i że proszę, taki młody, a taki zdolny.

Gala Bestsellerów Empiku, fot: smakksiazki.pl

Stoję więc z boku i tak sobie właśnie myślę. Zaraz też lecę przekrojowo po całej popkulturze, umacniając się w swych sądach. No bo przecież Haley J. Osment czyli dzieciak z „Szóstego zmysłu’, bo gwiazdy „Małych gigantów” czy „Master Chiefów Juniorów” po galeriach handlowych, bo zwichrowany na zawsze Michael Jackson. Wreszcie bo te wszystkie dziewczynki w pokazach małych miss realizujące chore ambicje swoich mamuś.

Potem jednak nagle dostrzegłem małą Nelę zza dzieciaków i zauważyłem, że dziewczynka się uśmiecha. Szczerze i autentycznie, bo nie samymi ustami, ale całą twarzą, oczami. To całe podpisywanie, bycie tu sprawia jej radość, jest przygodą, jedną z wielu jakich dostarcza jej życie. Bo hej, które dziecko nie marzy, by podróżować po świecie? Jak wiele maluchów chce, by ktoś je słuchał, zapisuje sobie swoje zmyślone lub prawdziwe przygody w pamiętniczku, prosi rodziców o kredki, kartki, zszywki i wydaje swoje własne książki?

Znam taką jedną dziś już kobietę, gwiazdę zupełnie innej gałęzi popkultury, która, jak kiedyś Paolini, wydała książkę jako szesnastolatka. Poznałem ją niedługo po tym debiucie, gdy pracowała już nad następną publikacją. Powoli, systematycznie, ciężko, wspierana przez rodziców. Spełniała marzenie. I choć ostatecznie nie zajęła się pisaniem zawodowo, to wiem, że ten krok wiele jej dał. Bardzo ją ośmielił.

I ta myśl sprawiła, że znowu wróciłem do Paoliniego i jego rodziców. Że właściwie zupełnie pominąłem fakt, iż każda kolejna książka młodego autora jest lepsza na poziomie fabularnym. A w to, zważywszy na infantylność Eragona, rodzice zdawali się nie interweniować. Czyli można dojść do wniosku, że progresu dokonał sam autor. Rozwinął się na przestrzeni czterech tomów i bodaj dziewięciu lat. Powiecie, że nic w tym niezwykłego? To przyjrzyjcie się jak wielu autorów zatrzymało się na poziomie swojego debiutu. Zwłaszcza jeśli ten okazał się sukcesem.

Gala Bestsellerów Empiku, fot: smakksiazki.pl

Dotarło do mnie, że rzeczywisty problem nie leży w tym, że zabiera się młodocianym dzieciństwo i je spienięża. Bo hej, mitologizujemy sobie ten czas, ale w rzeczywistości spędziliśmy go wszyscy na rozlicznych marzeniach o podróżach, sławie, przygodach. Słowem marzyliśmy o takich rzeczach jak dostają małe gwiazdy. Takich, jak ma teraz mała reporterka Nela. Rzecz i całe sedno w tym, że dzieci dorastają, zmieniają się, przestają być urocze. Niczym przywileje związane z legitymacją szkolną w pewnej chwili wygasa opcja ulgowego traktowania autora na zasadzie: zobaczcie, jest taki malutki czy malutka. Takie toto urocze. Nagle mamy do czynienia z nastolatkiem czy wręcz dorosłym człowiekiem, który wyrósł ze swojej dotychczasowej roli jak z przykrótkich spodenek, a jednocześnie, ukształtowany w konkretny sposób, uformowany w blasku reflektorów na zwierzę sceniczne ma pewne łaknienie sławy i wrażeń. W takim przypadku zderzenie z dorosłością może być wyjątkowo trudne, bo wiąże się z przeświadczeniem o zużyciu. Już nie jesteś słodka, moja droga, już dziękujemy, bo zobaczcie, tamten chłopiec gra na banjo i ujeżdża wilka!

Dlatego stoję tam i się zastanawiam. Jest tu sporo ludzi, większość w koszulkach obrandowanych Nelą. Jej załoga robiąca na niej kasę dla Wydawcy i trochę dla niej samej. Gdzieś pewnie w pobliżu są rodzice dziewczynki. Patrzę na nich wszystkich i nie mogę przestać myśleć: Ile spośród tych osób jest naprawdę w Twoim teamie, mała? Ile zadba o to, by przygoda Twojego życia nie skończyła się, nim na dobre w to życie wejdziesz?

Ale wiecie co? Jakoś tak, po zastanowieniu, wierzę w rodziców Neli, że poprowadzą ją właściwie. I w samą małą reporterkę również wierzę. Bo widzę w tych książeczkach radosną autentyczność, którą ciężko podrobić. Widzę jak opisane w nich historie trafiają do maluchów, jak budzą w nich pragnienie przygody. Widzę wreszcie uśmiech małej Neli, szczery, autentyczny, choć czasem zmęczony.

Czy też inaczej, w małą wierzę już, a w jej rodziców dopiero chcę. Chcę ze wszystkich sił.