O ile w kilku kwestiach nie zgadzam się z Wojciechem Chmielarzem, tak tym razem muszę przyznać mu rację: zapowiada się rok bardzo fajnych kryminalnych premier. Szkoda jednak, że Wojtek w swoim cyklicznym felietonie (klik) ograniczył się do wąskiego grona autorek i autorów, których nazwiska przewijają się wszędzie, pomijając przy tym całą masę interesujących tytułów. Wymieniając Annę Kańtoch, Roberta Małeckiego, Jakuba Ćwieka czy Jędrzeja Pasierskiego, nijak nie potwierdza powyższej tezy, wszak ci sami autorzy w zeszłym roku wydali równie fajne książki. Czym więc ten rok różnić się będzie od nieszczęsnego 2020?
Na szczęście Wojtek dodaje też Magdalenę Majcher, Bartosza Szczygielskiego (którego książkę niebawem skończę i przeczuwam, że zbierze bardzo dobre opinie) i Grzegorza Kalinowskiego, ale to jeszcze trochę mało, by snuć wizję, jakoby obecny rok w temacie kryminalnych premier był lepszy od ubiegłego. Na końcu swojego tekstu zaznaczył, że pewnie przegapił kilka tytułów, dlatego też spieszę uzupełnić listę, która dopiero w takiej formie pokaże, jak kryminalny czeka nas rok.
Po pierwsze: Stuart Turton. Wydane w 2019 roku „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” uważam za najlepszą książkę kryminalną wydaną w tamtym roku. Tym bardziej nie mogę doczekać się zapowiedzianej na koniec marca powieści „Demon i mroczna toń”, która, mam nadzieję, będzie mroczna i ociekająca gęstym klimatem.
Po drugie: Stefan Darda i wznowienie „Zabij mnie, tato”. Już sam tytuł zasługuje na uznanie. Kiedyś byłem fanem twórczości Stefana, teraz niestety skręcił w stronę, która mnie zwyczajnie nudzi, niemniej lekturę „Zabij mnie, tato” wspominam bardzo dobrze. Stefan ma gawędziarski dar, świetnie potrafi wodzić czytelnika za nos, jeśli ktoś jeszcze nie zna jego twórczości, to ma ku temu świetną okazję.
Po trzecie: komedie kryminalne. Nie jestem fanem gatunku, ale omawiając premiery, nie można pominąć najnowszych powieści Jacka Galińskiego, Marty Matyszczak, Alka Rogozińskiego czy Marty Kisiel.

Jacek Galiński na tle aresztu śledczego Warszawa – Grochów, fot: smakksiazki.pl
Po czwarte: „Osadzony” Kingi Wójcik. Trzeci tom przygód Leny Rudnickiej i Marcela Wolskiego. Nie mam pojęcia, czemu o książkach Kingi mówi się tak mało. Mam wrażenie, że problemem Kingi jest dotarcie do większej rzeszy czytelników, bowiem ci, którzy dali jej szansę, raczej tego nie żałują.
Po piąte: Marek Stelar, który na początku roku informował o zakończeniu prac nad swoją „Przemianą”, toteż należy jej się wkrótce spodziewać na księgarskich półkach. Nie wiem, dlaczego, ale gdybym miał wskazać trzech najsympatyczniejszych gości polskiego kryminału, to wytypowałbym Roberta Małeckiego, Bartosza Szczygielskiego i Marka. Nie miałem przyjemności zamienić z nimi choćby jednego słowa, więc mogę się mylić, ale każdy z panów wydaje się spoko gościem. Co ważniejsze, Marek tworzy świetne, dopracowane historie, o czym miałem okazję przekonać się już wiele lat temu, gdy zaczynał przygodę z wydawnictwem Videograf, w którym ja również stawiałem pierwsze kroki.
Po szóste (będzie kontrowersyjnie): Nowe powieści Remigiusza Mroza i Maxa Czornyja. Obaj panowie piszą zupełnie inaczej, ale często wrzucani są do jednego wora z racji masowego wypluwania z siebie książek. Jak to często bywa, przy takim tempie zdarzają się potworki, ale seria z Sewerynem Zaorskim raczej do takowych się nie zalicza. Sam na półce mam dwie części i pewnie kupię trzecią.
Po siódme: Marcel Moss i jego „Wszyscy muszą zginąć”. Nie przypadły mi do gustu książki Marcela ani sposób ich promocji, ale nie mogę odmówić mu rzeszy czytelników, którzy z pewnością wyczekują zapowiedzianej na luty premiery.
Po ósme: „Nabór” Vincenta V. Severskiego. Z zupełnie innych względów niż u Marcela, ale książki Severskiego również rozmijają się z moimi gustami, nie mogę jednak odmówić im wysokiej jakości. Sam raczej nie kupię, ale z pewnością wiele osób czeka na ten tytuł.

Vincent V. Severski, fot: materiały prasowe Wydawnictwa Czarna Owca
Po dziewiąte: Borlik. ? Tak, tak, pewnie znajdzie się kilka osób, które stwierdzą, że napisałem ten tekst, bo się obraziłem, że Wojtek nie wspomniał o zapowiedzianej na początek marca premierze „Skłam, że mnie kochasz”. Pozdrawiam Was serdecznie. A poważnie mówiąc, nie dziwię się. Wydawcy mają różne strategie marketingowe. Niektórzy m.in. rozsyłają książki do poczytnych autorów w nadziei, że Ci przeczytają, być może opublikują zdjęcie i napiszą kilka miłych słów. Nie widzę w tym nic złego, ale trochę się boję, że niektórzy w ten sposób tracą z radarów pozostałe premiery.
I wreszcie po dziesiąte: Wojciech Chmielarz. Po „Ranie”, która zupełnie mnie nie przekonała, zrobiłem sobie dłuższą przerwę od twórczości Wojtka, ograniczając się do jego felietonów i złośliwie mu się odgryzając. A poważnie mówiąc, zawsze podobał mi się warsztat Wojtka, dlatego po przerwie nabrałem apetytu na jego najnowszą powieść. Mam cichą nadzieję, że wróci do kryminału, ale czego by nie napisał, i tak wezmę w ciemno.
Piotr Borlik