„Kończę z pisaniem o seryjnych mordercach”

Przemysław Semczuk, fot: smakksiazki.pl

Już w lutym premiera najnowszej książki Przemysława Semczuka, czyli „M jak morderca. Karol Kot – wampir z Krakowa”. Co najbardziej wstrząsnęło autorem przy pisaniu? Czy Kota można było ująć wcześniej? Dlaczego kończy z pisaniem o seryjnych mordercach? Tego dowiecie się z romowy, ale dowiecie się też o książce, która ukaże się w 2020 roku. Smacznego!

Był „Wampir z Zagłębia”, teraz napisałeś książkę o „Wampirze z Krakowa”. Teraz już chyba ostatecznie udowadniasz, że jesteś ekspertem od seryjnych morderców?

Był jeszcze „Kryptonim Frankenstein” i „Czarna wołga”, w której też jest sporo o seryjnych. Wychodzi na to, że faktycznie jestem. Może nie ekspertem, ale specjalistą. Bo opisując te postacie musiałem poznać też innych seryjnych. I to nie tylko polskich.

Karol Kot był oskarżony o zamordowanie dwóch osób, 10 prób zabójstwa oraz cztery podpalenia. Te liczby robią jeszcze na Tobie wrażenie? A może na tle swoich „kolegów po fachu” wypada blado?

Wrażenie? Zależy w jakim sensie. Bo znam osoby, które mówiąc kolokwialnie „jarają się” seryjnymi i ich „osiągnięciami”. To chore moim zdaniem. Ja do tego podchodzę czysto zawodowo. Nie robię rankingu, który z nich był „lepszy” i którego by tu opisać. Tu liczy się historia. Przykładowo Bogdan Arnold, śląski morderca prostytutek. Tu nie ma historii. Tu jest psychopata sadysta, który gwałci, morduje i z odrażającą determinacją ćwiartuje zwłoki aby się ich pozbyć. W tym nie ma nic ciekawego dla zwykłego czytelnika. To może być casus dla psychiatrów, psychologów czy policyjnych profilerów. Kot to co innego. To naprawdę ciekawa historia. Słyszałem o niej wiele razy. I wydawało mi się, że wiem o co chodzi. A gdy zacząłem badać sprawę okazało się, że nic nie wiedziałem. Każdy dzień to było okrycie. Czasem takie, że naprawdę byłem zaskoczony. Tu nie chodzi o morderstwa. Książka pokazuje pracę milicji, pokazuje Kraków w latach 60., jego mieszkańców. Świat, którego nie ma. To jest tło dla mordercy. Bardzo złożonej postaci. Zdradzę ciekawostkę. Na proces Karola Kota wejściówkę miała Wisława Szymborska. Wygląda na to, że przyszłą noblistkę interesowała ciemna strona mocy.

Co Tobą najbardziej wstrząsnęło przy pisaniu książki „M jak morderca”?

Zeznania Karola. Gdy zaczął mówić. To jak mówił o ofiarach i z jaką precyzją opisywał morderstwa. I nie tylko. Bo chyba bardziej makabryczne są plany które snuł. Z tego powodu trzy rozdziały musiałem opatrzyć ostrzeżeniem, że treść jest drastyczna. Trzy dni czytałem protokoły przesłuchań Kota. A potem przez tydzień musiałem odpocząć od niego. Nie wiem co powiedzą Czytelnicy, którzy zaczytują się w kryminałach o seryjnych mordercach. Uświadomią sobie, że te zmyślone postacie wypadają naprawdę blado na tle prawdziwego seryjnego. I nic dziwnego, bo autorzy powieści nie są w stanie wymyślić takich rzeczy. Bo człowiek normalny tego nie pojmuje.

Czy Kota milicja mogła złapać wcześniej? Mówię tu, np. o zeznaniach taksówkarza, które nie zostały wzięte w ogóle pod uwagę.

Często słyszę to pytanie. Mnóstwo osób wyraża takie oskarżenie pod adresem milicji. Nie chcę zdradzać szczegółów, bo to akurat jeden z elementów układanki. Mogę tylko powiedzieć, że takie twierdzenia wysuwają osoby, nie mające pojęcia o pracy operacyjnej policji. Mówię świadomie policji, bo praca operacyjna niewiele się zmieniła. W książce podaję przyczynę, dla której pominięto zeznanie taksówkarza, precyzyjniej portret pamięciowy, który opowiedział. Popełniono błąd. Nawet serię błędów. Ale tak to wygląda w praktyce. To gra. Chodzi o to by sprawca popełnił ich więcej. Ale on ma przewagę nad śledczym. Bo on zna zasady, śledczy idzie po omacku. Moim zdaniem to jest historia na niesamowity film w stylu „Mind Hunter”.

Czy to prawda, że młody Karol jeździł z rodzicami na wakacje do Pcimia, gdzie asystował przy zabijaniu cieląt? Jak to na niego wpłynęło?

Znowu istotny szczegół z książki. Powiem tylko, że dzwonią w kościele, ale nie wiemy w którym. Albo lepiej będzie pasował dowcip o Radiu Erewań, które podało, że w Moskwie na Palcu Czerwonym rozdają żiguli. Owszem w Moskwie i na Placu Czerwionym, ale nie rozdają, a kradną. I nie żiguli a rowery.

Premiera Twojej książki już 13 lutego. Kiedy możemy spodziewać się historii kolejnego seryjnego mordercy?

Nigdy. Wystarczy. Mam tyle innych ciekawych historii do opisania, że seryjnych można już zostawić w spokoju. W kwietniu wychodzi książka „Wybrałem Pol(s)kę”, o imigrantach w czasach PRL. W maju „To nie przypadek”, powieściowa kontynuacja „Tak będzie prościej”. Już pracuję nad powieścią „Cyklon”, opartą o prawdziwą historię esesmana z Auschwitz, która pojawi się na początku 2020 roku. Są też spotkania z Czytelnikami. 8 marca będę w Karpaczu, 21 marca w Lublinie na Kryminalnym Czwartku Radia Lublin. A dalej już z górki. Piła, Wrocław itd. aż do Grandy. I pracuję jeszcze nad nowym projektem, który wystartuje we wrześniu. Będzie gratka dla „kryminalistów”, będzie sporo kryminalnych historii w innej formie.