Księgarnia to dusza miasta i szpital dla mózgu. Felieton Katarzyny Tubylewicz

Katarzyna Tubylewicz

Księgarnie są miejscami magicznymi. Zawsze to wiedziałam i czułam. W dobrej księgarni można jednocześnie poczuć euforię (bo jest tyle fascynujących i pachnących nowością książek do przeczytania!) i kojący spokój – czytanie książek i ich przeglądanie na księgarnianych półkach to nie jest szybkie zajęcie, to raczej cudowna, uważna powolność. Księgarnia jest zwykłym sklepem, ale zarazem zupełnie nie. Jest to na przykład jedyny rodzaj sklepu na świecie, z którego można wyjść odrobinę mądrzejszym – w dobrej księgarni można bowiem spędzić sporo czasu i trochę poczytać.

W Sztokholmie nie ma dostatecznie dużo naprawdę dobrych księgarń, ale trochę ich się ostało. Prawie codziennie zaglądam do księgarni Hedengrens, jednej z najstarszych w mieście. Istnieje od 1897 roku, zdążyła przez 300 lat zmienić nazwę i miejsce, ale nadal jest i jestem w niej zawsze bardzo miło widziana, bez względu na to, czy coś kupuję, czy nie. A jeśli zapytam o interesujący mnie tytuł, osoba za kontuarem nie będzie piętnaście razy prosić o powtórzenie nazwiska, bo tak jak ja czyta i zna się na literaturze. I tak powinno być w dobrej księgarni.

Sztokholm, fot: www.unsplash.com/Jon Flobrant

Żyję już na świecie tyle lat, że pamiętam – z dzieciństwa, ale pamiętam – jakim oknem na świat były Kluby Międzynarodowej Prasy i Książki i jak wspaniałe były powstałe z nich w latach ’90 salony Empik – było tam tyle świetnych książek, taka przestrzeń dla spragnionego lektury umysłu, taki wybór tytułów zamiast stosu plastikowych kubków, obok których leżą stosy książek wydanych przez wydawców, których stać na wybulenie SIECI za wyeksponowanie tego, czym chcą zachwycić czytelników, przez co raczej nie jest to literatura, ale poczytne książki kucharskie, poradniki jak usidlić faceta oraz jak się odchudzić, a także różne pseudoliterackie dziwolągi, które może już pisze AI, może nie, cholera wie, w każdym razie literatury jest mało, chociaż oczywiście się zdarza. Na szczęście! Zawsze przeżywam uniesienie, gdy widzę, że wśród bestsellerów Empiku jest takie cudo jak „Chłopki” Joanny Kuciel Frydryszak – za to chcę wybaczyć Empikowi wszystkie grzechy i nadal wierzę, że stanie się jeszcze siecią księgarń, do których będę biegła jak na skrzydłach (a może pobiegnę tak do nowej siedzibym EMPiK-u na rogu Marszałkowskiej i Alej w byłym pawilonie Cepelii? Może tam już jest tak, jak być powinno?) Na razie sieć nie zaspakaja mojej tęsknoty za księgarnią, bo księgarnia to jest miejsce, w którym rozumie się, czym jest jakość i w którym znający się na książkach księgarze i księgarki decydują, co gdzie będzie leżało. W moich ulubionych księgarniach w Szwecji (i nie tylko) księgarze i księgarki piszą nawet własne recenzje książek i eksponują je na półkach. To nie są miejsca czystej komercji. Księgarnia to jest po prostu kapitalizm z ludzką twarzą, którego tak bardzo nam dziś brak. Dobra, duża i piękna księgarnia to także wizytówka miasta. Jeśli miasto jest międzynarodowe, w księgarni są książki w różnych językach.

Kiedy biegam po mojej ukochanej Warszawie zachwycam się wszystkim poza tym, że większość dobrych księgarń już nie istnieje. Zniknęły, albo zostały zredukowane. Warszawa zaczyna przypominać poksięgarniany grobowiec. I podobnie jest w innych polskich miastach. Jest to kompletnie niezrozumiałe, zważywszy na przykład na to, jak dużo się Polsce odbywa targów książki i jakie tłumy je odwiedzają. Czy włodarze polskich miast tego nie widzą? Czy dlatego skąpią kasy na pomoc księgarniom, bo nawet jeśli trochę im pomagają (Warszawa podobno trochę obniża czynsz), to nadal nie rozumieją, że księgarnia to nie jest ani sklep z butami, ani sklep papierniczy z dodatkiem plastikowych wyrobów z Chin i walającymi się w tyle poradnikami, jak zrobić mu dobrze i jak jeść, a zarazem nie jeść i że dlatego obowiązkiem miast jest WALKA o to, by było w nich mnóstwo wspaniałych księgarń? Księgarnia to jest miejsce, w którym jest półka z klasyką literatury, w którym eksponuje się także to, co niszowe, a szalenie dobre, na przykład filozofię i poezję. To jest takie miejsce, tylko znacząco WIĘKSZE jak warszawskie Korekty, albo Tarabuk, albo Big Book Cafe czy Wrzenie Świata. Grażyna Plebanek pisze na Facebooku ” W Londynie księgarnie żyją. Nowe i używane książki mają się dobrze, a na każdej ulicy handlowej znajduje się przybytek z książkami. Kupują ludzie w każdym wieku. To jakaś zagadka, zwłaszcza wobec doniesień, że w Warszawie nawet tuż przy Uniwersytecie, księgarnie znikają.” I to jest prawda. Słowa Plebanek przypominają mi o wszystkich moich pobytach w najwspanialszych miastach świata, w Nowym Jorku, w Londynie, w Paryżu, w Lizbonie, czy w Tokio w każdym z nich (także w Tokio choć nie znam słowa w języku japońskim) godzinami łaziłam po wspaniałych, ogromnych księgarniach. Księgarnie to są przecież dusze miasta. Nie da się zrozumieć miasta ani kraju bez połażenia po księgarniach.

www.unsplash.com/Robert Anasch

Jeśli nie wierzycie, że księgarnie mówią o mieście wszystko, zerknijcie na kilka linków pod tym tekstem i obejrzyjcie sobie zdjęcia i opisy. Są to przewodniki (najnowsze i w pełni aktualne) po najlepszych księgarniach w Londynie, Nowym Jorku, Paryżu i Lizbonie.

Polska ostatnio trąbi w świat o tym, że się zbroi, trąbi tak głośno i skutecznie, że nawet na ogół olewające nas media szwedzkie również trąbią, że w Europie rośnie nowa potęga, ba nawet mocarstwo. Nie żartuję! I teraz mam tylko takie małe pytanie: kiedy już zostaniemy tym mocarstwem i cały świat będzie chciał do nas przyjeżdżać, o czym będą pisać światowi miłośnicy turystyki księgarnianej (yes! taka istnieje!)? Że w Warszawie najlepiej się udać do mini punktu Bonito na Chmielnej, bo na wystawie jest kilka książek? Czy może wyślemy wszystkich po kubki i makulaturę do Empiku? (A może uratuje nas chociaż ten nowy salon? O Bogowie, niech tak się stanie)

I na zakończenie – Renata Pol napisała na moim wallu na Facebooku kilka słów o czytelnictwie, które warto teraz przytoczyć:

Jesteśmy wszyscy coraz bardziej przyklejeni do ekranów. Ekspozycja mózgu na tak silne i szybko zmieniające się bodźce (scrollowanie) z natychmiastową gratyfikacją (lajki, znalezienie informacji) przyzwyczaja go do takiego trybu pracy, zmienia jego chemię, wytycza i utrwala inne ścieżki neuronowe. (…)Nieprzypadkowo słowem roku w Wielkiej Brytanii zostało w tym roku „brain rot” czyli stopniowe gnicie mózgu (pol. odmóżdżanie?) na skutek dostarczania mu miałkiego, popkulturowego, nie rozwijającego kontentu.”

Nie da się lepiej tego podsumować. W tej rzeczywistości czytanie PRAWDZIWEJ LITERATURY jest jogą dla mózgu, lekiem na całe zło i być może jedyną szansą na to, by nam pod kopułą wszystko do reszty już nie zgniło. W tym kontekście prawdziwa księgarnia jest miejscem świętym, rodzajem szpitala lub sanatorium dla mózgu. Czy naprawdę chcemy żyć w kraju, który stać na to, by już niedługo zostać większą potęgą militarną niż Niemcy i Wielka Brytania razem wzięte, ale nie stać na choć kilka wspaniałych, wielkich księgarń z przemyślanym wyborem książek i prawdziwymi księgarzami?

NAJLEPSZE KSIĘGARNIE W BOSKICH MIASTACH:

LONDYN

https://www.visitlondon.com/things-to-do/shopping/books/top-bookshops-in-london

NOWY JORK

https://www.vogue.com/article/best-bookstores-in-new-york-city-a-guide

https://www.timeout.com/newyork/books/best-bookstores-in-new-york-city

PARYŻ

https://frenchly.us/best-bookstores-in-paris/

LIZBONA

https://www.portugal.com/activities-experiences/11-bookstores-in-lisbon-you-need-to-visit/

Ze świątecznymi uściskami dla prawdziwych księgarzy i księgarek,

Katarzyna Tubylewicz