„Jak kupić nowe książki i zrobić dobry uczynek”. Listopadowy felieton Wojciecha Chmielarza

Wojciech Chmielarz, fot: Wojciech Rudzki/Wydawnictwo Marginesy

Pamiętam, że kiedy lata temu mówiłem rodzicom, że jadę do miasta, to tak naprawdę chodziło o to, że jadę pochodzić po księgarniach.

Tak, to pewnie znaczy, że byłem dość nudnym nastolatkiem. Ale było minęło. Dodam też do tego pewien kontekst czasowy. To była epoka (przynajmniej w Gliwicach) bez wielkich centrów handlowych. Pamiętam, jak kiedyś kolega opowiadał z błyskiem w oku, że pojechał z rodzicami do Selgrosa (a może to było Makro?) i było to coś, co robiło na nas wrażenie. A otwarcie pierwszego hipermarketu było wielkim wydarzeniem, na której zjechało się chyba z pół miasta. Podobne tłumy w jednym miejscu widziałem wcześniej tylko na finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

No więc w tych dawnych czasach, kiedy w Gliwicach nie było ani jednej galerii handlowej, żadnego hipermarketu, a z okazji otwarcia supermarketu sieci Plus (wielkości mniej więcej obecnej Biedronki) koncert zagrał na gliwickim rynku zespół Piersi (jeszcze z Pawłem Kukizem!), jeździłem do miasta, żeby pochodzić po księgarniach. Zaczynałem zazwyczaj od rynku, gdzie znajdował się i znajduje Empik. Potem w dół Zwycięstwa. Jedna księgarnia, druga, trzecia, czwarta. Chociaż przyznaję, że omijałem księgarnię św. Jacka. Jakoś nie mój klimat. Zabawne było to, że w każdej było przecież to samo (za wyjątkiem jednej, malutkiej, która specjalizowała się w fantastyce i grach RPG), ale zupełnie inaczej ułożone. I jakoś to inne ułożenie, inny wystrój, to jakoś tak wszystko zmieniało. Wstyd, ale nazw większości z tych księgarń  nie pamiętam, ale mógłbym pokazać, gdzie kiedyś się znajdowały. Kiedyś, bo już ich oczywiście nie ma. I Gliwice zrobiły się przez to trochę smutniejszym miastem.

Opowiadam o tym wszystkim w związku z akcją „Książa na telefon”, której celem jest pomoc kameralnym księgarniom. I teraz tak. Nie będę teraz Państwu opowiadał, że wielkie sieci księgarskie to bezduszne i czyste zło. Bo to byłaby po prostu nieprawda. Mają one wiele zalet (szeroki asortyment, niskie ceny, żeby wymienić dwie pierwsze z brzegu) i dobrze, że są. Ale potrzebujemy tych mniejszych księgarń. Rodzinnych. Wyspecjalizowanych. Z księgarzami, którzy oddali swojej pracy całe serce i całą duszę. Takimi, którzy potrafią nam polecić taką powieść, która nam się na pewno spodoba, bo nas dobrze znają. Albo na odwrót. Od czasu do czasu w takiej małej księgarni potrafię poprosić, żeby księgarz polecił mi książkę, po którą sam nigdy bym nie sięgnął. I w ten sposób poznałem wspaniałe „To oślepiające, nieobecne światło” Tahara Ben Jelloun, przejmujący „Bezmatek” Miry Marcinów (obie dzięki Big Book Cafe) czy nastrojowe „Gdzie się podziałeś, Buzzie Aldrinie?” Johana Harstada (to z kolei dzięki sopockiemu „Smakowi Słowa”).

 

Z powodu konstrukcji naszego rynku, księgarnie kameralne i tak miały pod górę. Nie mogąc konkurować ceną (nie oszukajmy się, niestety dla większości z nas to ciągle najważniejsze) walczyły jakością obsługi czy asortymentem. Często, jak w przypadku mojej lokalnej księgarni dla dzieci „Trzy Jeże” na warszawskim Ursynowie, przynosiło to magiczne rezultaty. Ale pandemia dała im potężnie po tyłku.

 

I teraz sprawa jest prosta. Albo pomożemy im przetrwać ten trudny czas, albo kiedy to się wszystko skończy na miejscu naszej ulubionej księgarni będzie kolejna „Żabka” czy placówka banku (z całą moją sympatią do pracowników i ajentów „Żabek” i jednak trochę mniejszą sympatią do banków). Na szczęście możemy to zrobić w sposób prosty i właściwie nic przy tym nie tracąc. Zbliżają się Mikołajki. Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. I tak planowaliście Państwo kupić prezenty. Skoro czytacie te słowa na tym portalu, to pewnie i tak miały być to książki 😉 A skoro tak, to czemu nie kupić ich w waszej lokalnej, kameralnej księgarni?

Pomoże wam w tym inicjatywa „Książka na telefon”. Znajdziecie tam adres fizyczny, internetowy i numer telefonu do najbliższej kameralnej księgarni. Bo teraz najlepsze. Nie trzeba tam nawet chodzić. Wystarczy zadzwonić, zamówić, a dostarczą wam do domu.

To co? Wybieramy się na świąteczne zakupy?

Wojciech Chmielarz