1.
Są takie chwile w życiu policjanta, kiedy człowiek żałuje, że skończył się PRL. Ten czas, kiedy to co wydarzyło się na komisariacie, zostawało na komisariacie. Jak na przykład wszystkie te niemiłe chwile, ostre słowa i wybite zęby. Jasne, Niemojski znał historię. Wiedział, że Rosjanie, SB, opozycja, kartki i Jan Paweł II. Ale każdy funkcjonariusz raz na jakiś czas chce po prostu komuś bezkarnie przyłożyć w imię wyższego dobra. Teraz przydarzyło się to jemu.
Siedząca przed nim kobieta miała trzydzieści jeden lat. Krótkie blond włosy, jasną cerę pokrytą delikatnym, ledwo widocznymi piegami i niebieskie oczy. Usta pomalowała lśniącą pomadką. Wyglądała jak laleczka. Ale nie taka, którą człowiek boi się dać własnej córce, bo jeszcze wyrośnie na prostytutkę, ale taka normalna. Spokojna. Grzeczna zabawka dla grzecznej dziewczynki. Niemojski jednak nic nie mógł poradzić na to, że nieustannie wyobrażał ją sobie, kiedy leje ją policyjną tonfą po twarzy, patrzy, jak te lśniące usteczka wybuchają krwią, a policzki zabarwiają na fioletowo siniaki.
To nie było tak, że sprawiało mu to przyjemność. Czuł rosnące obrzydzenie do siebie z każdą nową myślą, każdym nowym obrazem. Ale nie potrafił przestać.
– To był wypadek – odezwała się kobieta.
I ten jej głos. Taki łagodny, miękki. Po prostu absolutnie przyjemny. Chciałoby się położyć głowę na jej kolanach, słuchać, jak czyta coś tak pasjonującego jak książka kucharska czy poradnik posiadacza Fiata 125p. i błogo zasnąć.
– Takie rzeczy się zdarzają – powiedziała.
– Jakie rzeczy?
– Wypadki.
Policjant pomasował się po czole. Czuł lekkie łupanie w czaszce. Nie wiedział, czy to wynik zmęczenia, wkurzenia, a może miał po prostu kaca po wczorajszym świętowaniu wielkiej niedzieli. Przyszedł szwagier, trzeba było wyciągnąć browary, potem flaszkę, rodzinne spotkanie się przeciągnęło do późnych godzinnych nocnych. Pilnował się, żeby za dużo nie wypić, ale nie do końca mu się to udało. Najgorsze było jednak to, że szwagier ze swoimi dzieciakami, a miał ich trójkę, wyczyścili mu niemal doszczętnie lodówkę. To oznaczało, że we wtorek czeka ich kolejna wyprawa na wielkie zakupy. Niezaplanowana w ich budżecie. A ten był napięty. Każdy miesiąc miał rozplanowany niemal co do złotówki i każdy nowy wydatek powodował niemalże fizyczny ból.
– Chciałabym się zobaczyć z dzieckiem.
Podniósł na nią wzrok. Zmarszczył brwi.
– Powinnam być przy nim. W szpitalu. Bo jest w szpitalu, prawda?
– Tak – powiedział głucho – Jest w szpitalu.
– Chcę do niego jechać.
Podrapał się po brodzie.
– Raczej nie.
– Jestem aresztowana?
– Zatrzymana – poprawił ją.
– Co to za różnica?
– Pani sobie sama sprawdzi – powiedział, wstając od stołu.
– Co takiego? Pan powinien mi to wyjaśnić! – krzyknęła, kiedy szedł w stronę drzwi – Proszę wracać! Proszę mi to wyjaśnić! Chcę się zobaczyć z mężem! Gdzie pan idzie?! Co się do cholery dzieje!?!

Wojciech Chmielarz, fot: Wojciech Rudzki/Wydawnictwo Marginesy
2.
Niemojski przeszedł do swojego pokoju. Tam już przy biurku, na swoim miejscu, pracowała podkomisarz Jolanta Onyszko. Ruda Jola, jak na nią wszyscy wołali. Prawdopodobnie najbardziej atrakcyjna policjantka w Gliwicach i kto wie, czy nie w całym garnizonie Śląskim. I to pomimo tego, że jeśli ktoś pytał o jej wiek, to słyszał o trójce z przodu. Były w garnizonie młodsze. Nie było ładniejszych.
Usiadł ze stęknięciem na krześle i sięgnął po leżącego na biurku papierosa elektronicznego. Wsadził go sobie do ust i włączył.
– Nie powinieneś palić – odezwała się Onyszko.
– To elektryk.
– Wiem. Ale to nie do końca tak, że on jest zupełnie zdrowy. Janek mówi, że nie przebadano ich tak gruntownie, więc tak naprawdę nie wiadomo, jaki mają wpływ na twoje zdrowie. Co te wszystkie liquidy robią z twoimi ustami, zębami, dziąsłami.
Mąż Joli był dentystą. Prowadził prywatny gabinet, gdzie przyjmował większość miejscowych policjantów, oferując im zresztą ładne rabaty. Pomimo tego, Niemojski był pewien, że nie wychodził na tym źle. Jola nie musiała się więc w ogóle przejmować wysokością własnej pensji. Wystarczyło, że zarabiała akurat tyle, że starczyło jej na kosmetyki i benzynę do nowej toyoty, która stała na parkingu.
Zaciągnął się głęboko i wypuścił dym z płuc białą, lekką smugą, która zaraz się rozwiała.
– Muszę zapalić, bo ocipieję – stwierdził.
– Ciężka sprawa? – rzuciła.
– Chyba tak – mruknął – Nie wiem, dlaczego mnie to siekło.
– Pewnie dlatego, że sam masz dziecko.
– No – mruknął.
Jego syn miał ponad rok. Kochał malca, ale to on był główną przyczyną ich problemów finansowych. Nie wiedział, że pieluchy, mleka, odżywki, witaminy, maście, deserki, ubranka, że to wszystko tyle kosztuje. Póki byli z żoną sami, nawet nieźle im się wiodło. Starczyło do pierwszego i zostawało jeszcze tyle, że dało się wyjść do kina, do knajpy, pojechać gdzieś. Nie żeby żałował. To nie było to. Krzysiu to był jego syn. Potomek. Facet, z którym za kilka lat będzie grał w piłkę, chodził po górach, ćwiczył sporty walki, uczył, jak się podrywa laski. Ale czasami, tak po prostu, po ludzku tęsknił za czasami, kiedy było pod pewnymi względami trochę łatwiej. I musiał przyznać, że Jola trafiła w sedno. Tak, siekło go dzisiaj dlatego, że sam miał dziecko.
– Pojebane to jest – stwierdził.
– Jest – zgodziła się.
Zastanawiał się, co ona o tym myśli. Co prawda nie miała dzieci, ale wiedział, że od kilku lat próbuje z mężem zajść w ciążę. Facet pochwalił się tym po pijaku na jednej imprezie. Ale nic z tego nie wychodziło. Z nią lub z nim musiało być coś nie tak, ale Niemojski nie wnikał bliżej. To nie była jego sprawa.
Oboje z Rudą Jolą pełnili dyżur drugiego dnia świąt Wielkanocnych. Wtedy był zawsze spory ruch, ale rzadko coś poważnego. Najczęściej jacyś podpici nastolatkowie przesadzali z wiadrami z wodą, a potem przerzucali się z psikawek na pięści i okazjonalnie na ostre przedmioty. Tym razem jednak było inaczej.
– Pokaż mi to jeszcze raz – poprosił.
Ruda Jola westchnęła cicho i spojrzała na niego ciężko. Potem kliknęła kilka razy myszką i przywołała go ruchem dłoni. Niemojski stanął tuż za nią z założonymi rękoma i wzrokiem wbitym w migoczący delikatnie ekran monitora. Po chwili pojawił się na nim obraz z kamery. Wszystko kręcone było z ręki. Centralną postacią był mały chłopiec. Mógł mieć sześć lub siedem lat. Bardzo ładne dziecko. Okrągła buzia, kędzierzawe blond włosy, wielkie niebieskie oczy. Urodę odziedziczył po matce.
– Today is prima aprilis. Today we have traditional waterfights in Poland. Do you want to suprise daddy, Patryk? – usłyszeli z offu miękki, przyjazny głos kobiety. – Do you want to?!
– Tak! Tak!
– In English, please.
– Yes, yes!
– So lets do it! – powiedziała radośnie kobieta.
Przez chwilę na ekranie mogli zobaczyć jej dłoń, kiedy wręczała synowi pistolet na wodę. Wcześnie nacisnęła spust, żeby pokazać, że faktycznie strzela płynem. Chłopiec chwycił ją radośnie, mocno w obie ręce.
– Do the James Bond, please? – powiedziała kobieta.
Chłopiec zmarszczył brwi, potem uśmiechnął się szeroko i przybrał pozę, jak angielski szpieg w jednym z filmów z Rogerem Moore’em.
– Ok. So let’s go!
Póki co wszystko wyglądało prawie normalnie. Matka kręciła śmieszny filmik, jak razem z dzieckiem zaskoczą ojca i obleją go wodą. Dziwne było to, że sama się na nim nie pojawiała. Oraz to, że mówiła do syna po angielsku, ale z drugiej strony Niemojski wiedział, że niektórzy rodzice tak robią. Chcą, żeby latorośl w ten sposób naturalnie nauczyła się drugiego języka. No i przede wszystkim, nie było w tym niczego, co byłoby niezgodne z prawem.
Chłopiec z pistoletem skradał się po schodach. Matka z kamerą szła za nim. Obraz lekko podskakiwał i bujał się na boki. Co kilka kroków chłopiec przystawał, obracał się do mamy i przykładał palec do ust, dając jej znak, żeby była cicho. Jego oczy śmiały się radośnie.
Podeszli do drzwi do jakiegoś pokoju. Chłopiec podniósł pistolet, a drugą dłonią chwycił za klamkę. Ułamek sekundy później, drzwi otworzyły się gwałtownie. Wysunęła się z niej jakaś męska ręka, chwyciła chłopca za głowę i wcisnęła ją do miski z wodą.
– And how do you like prima aprilis now! How do you like?! – krzyczał głośno mężczyzna. Jego głos był radosny, podniecony.
Chłopiec zaskoczony upuścił psikawkę. Machał ramionami. Próbował wydobyć twarz z miski szarpiąc się całym ciałem, ale nie był w stanie. Mężczyzna, jego ojciec mocno go trzymał.
– Look! He is fighting! Like a fucking fish! Fight my boy! Fight! – zachęcał go entuzjastycznie mężczyzna.
Ale chłopiec nagle gwałtownie opadł z sił. Jego ciało zwiotczało. Padł jak długi na ziemię z głuchym, nieprzyjemnym łupnięciem. Sam ten dźwięk sprawił, że policjant poczuł się tak, jakby ktoś go uderzył w brzuch. Ruda Jola odwróciła głowę do ściany, nie chcąc patrzeć na monitor.
– Kurwa! – krzyknęła kobieta – Coś ty narobił?!
– Ja?! Przecież… Przecież… Kurwa! Patryk, Patryk! Wstawaj, kurwa, chłopie!
Kamera wypadła kobiecie z dłoni. Jeszcze przez chwilę na ekranie widoczny było nieprzytomne ciało chłopca, a potem film się skończył.
3.
Ojciec był wysoki, owłosiony i czarnowłosy. W niczym nie przypominał leżącego w szpitalu syna. Niemojski przez chwilę zastanawiał się, czy mały Patryk w rzeczywistości był jego synem. Jeśli nie, to mogło coś tłumaczyć. Niewiele, ale przynajmniej odrobinę. Nadać temu całemu zdarzeniu przynajmniej pozory sensu.
Ratownicy, którzy przyjechali na miejsce (tyle dobrego, że rodzice wezwali pogotowie), a po nich lekarze ze szpitala na Kościuszki byli zgodni. Chłopiec prawie utopił się w cholernej misce wody. Do tej pory był nieprzytomny. Samodzielnie oddychał, ale trudno było stwierdzić, czy jego mózg nie został uszkodzony. A jeśli tak, to w jakim stopniu.
– Może będzie warzywkiem – powiedział starszy lekarz, z którym rozmawiał Niemojski – Może nic mu nie będzie. Z mózgiem to w ogóle jest ciężka sprawa. A z takim młodym, to już w ogóle. Taki to potrafi cholernie zaskoczyć. Bądźmy dobrej myśli.
Rodzice twierdzili, że podtopienie to skutek wypadku podczas kąpieli. Ratownicy nie za bardzo wierzyli. Kąpiel, w środku dnia? Nawet w lany poniedziałek nie brzmiało to przekonująco. Do tego oboje rodzice dziwnie się zachowywali. Nieustannie na siebie zerkali, jakby szukali nawzajem potwierdzenie swoich słów. Bardziej zainteresowani byli sobą niż dzieckiem. Jeden z ratowników uznał, że coś jest nie tak. Zawiadomił policję. Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce znaleźli kamerę. Dalej wypadki potoczyły się już same.
– To był pomysł mojej żony – powiedział mężczyzna, kiedy Niemojski usiadł naprzeciwko. Policjant skrzywił się lekko dostrzegalnie. Jeszcze nie zdążył zadać żadnego pytania, a facet już
zaczął wszystko zwalać na małżonkę.
– Co było pomysłem żony? – zapytał.
– Ten prank.
– Prank?
– Dowcip. W internecie. Na filmiku. To się nazywa prank.
– Dowcip? – powtórzył policjant, ostrożnie obracając w głowie to słowo – Prawie utopiliście własne dziecko dla dowcipu?
– Nie chcieliśmy, żeby mu się coś stało. To miało być jak na Boże Narodzenie. Świetnie się to wtedy klikało.
– Co takiego się klikało?
Mężczyzna zaczął się niespokojnie wiercić na krześle. Koszulka pod jego pachami była zupełnie mokra od potu. Czy te zewnętrzne oznaki zdenerwowania, być może pewnej skruchy sprawiły, że Niemojski nie czuł do niego tak silnego obrzydzenia i nienawiści jak do znajdującej się w innym pokoju matki Patryka?
– Powiedzieliśmy mu, że był niegrzeczny i że święty Mikołaj nie przyniósł mu prezentów. Tylko rózgę. Zaczął wtedy strasznie krzyczeć, płakać, rzucił się na ziemię…
– Nakręciliście to?
– No, jak to miało pójść na youtube’a, to jasne, że nakręciliśmy.
Niemojski pracował na policji od ponad dziesięciu lat. Naoglądał się strasznych rzeczy. Nawet nie chodziło o ofiary zabójstw, przemocy. Zwykły śmiertelny wypadek drogowy potrafił zostawić potężny ślad na psychice, wryć się w mózg i śnić się po nocach. Ale to było coś nowego. Coś dziwnego. Niby błahego, ale równocześnie czuł, że to bardzo złe. Z jakiegoś powodu pomyślał, że gorsze niż uderzenie w twarz.
– Powiedzieliście dziecku, że święty Mikołaj przyniósł mu rózgę, żeby się popłakał, żebyście wy mogli to nagrać i wrzucić do internetu? Na youtube’a?
– Ale potem dostał swój prezent!
– Chryste…
– Przecież nic mu się nie stało! To był tylko dowcip! Nic wielkiego! Ludzie chcieli to oglądać!
– Chcieli oglądać płaczące, zrozpaczone dziecko?
Mężczyzna pobladł. Przełknął ślinę.
– To było śmieszne – powiedział niepewnie.
– Naprawdę? A widzi pan, żebym się śmiał?

Wojciech Chmielarz, fot: Wojciech Rudzki/Wydawnictwo Marginesy
4.
– Znalazłaś to?
Ruda Jola kiwnęła głową. Niemojski zaciągnął się po raz ostatni i rzucił elektronicznego papierosa na blat swojego biurka. Przysunął sobie krzesło, żeby usiąść przy koleżance.
– Ile tego jest? – zapytał.
– Na oko? Kilkadziesiąt.
– Przeglądałaś je?
– Trochę – przyznała niechętnie.
Poprawiła włosy, które opadły je na oczy, a potem wyciągnęła się na krześle. Policjant dał jej czas, żeby ułożyła sobie myśli w głowie.
– Pierwszy filmik jest dość niewinny. Głupi, ale niewinny.
– To znaczy?
– Dzieciak uczy się jeździć na rowerze. Dumna mama to kameruje. Ojciec puszcza dziecko. Chłopak jedzie. Cieszy się jak głupi, że złapał równowagę i nagle uderza w słup, jakby w ogóle go nie widział. Spada z roweru, wali się jajkami o ramę, płacze, wyje, woła mamę.
– To jest niewinne?
Potarła palcami czoło.
– W tym sensie, że go nie zepchnęli z tego roweru. To był wypadek.
Pokiwał głową.
– Co było dalej?
– Eskalowało. Zamieszczają tutaj różne filmiki. Kiedyś rozbili wazon i zwalili to na dzieciaka. A potem nagrywali, jak najpierw się próbuje tłumaczyć, potem zaczyna płakać. Albo jak mu dali pączka z nadzieniem z majonezu i nagrali jego reakcję. Niszczenie zabawek niby za karę. Wyzywanie pod byle pretekstem. Byleby tylko się rozpłakał. Tak zresztą nazwali swój kanał: Cryingkid. Płaczący dzieciak.
– Kurwa… I ktoś chce oglądać takie rzeczy?
– Mieli ponad trzysta tysięcy stałych subskrybentów. Na całym świecie. Dlatego mówili do niego po angielsku, żeby mieć większą publiczność. Wyobrażasz to sobie? Jakie to musiało być dla tego chłopca przerażające? Żyć z dnia na dzień w nieustannej obawie, że rodzice, ludzie, którym powinieneś bezgranicznie ufać, którzy powinni cię bezwarunkowo kochać, mogą w każdej chwili wpaść na jakiś pomysł na kolejny głupi kawał i zacząć się nad tobą psychicznie znęcać!? Szlag, mamy już w tym kraju w końcu przepisy przeciw mobbingowi w miejscu pracy, bo nawet dorośli nie dają sobie z czymś takim rady, a oni robili to dziecku! Wiesz, co jest w tym najgorsze?
– Co takiego?
– Że on pewien w sposób nawet nie zdawał sobie sprawy, że coś jest nie tak. Pewnie był przekonany, że tak właśnie powinno być.
– I to wszystko dla sławy – powiedział głucho Niemojski.
– I pieniędzy. Każdy filmik miał co najmniej pod milion wyświetleń.
– Ile na tym zarabiali?
– Co najmniej kilkaset złotych za filmik. Może kilka tysięcy.
– Sporo.
– Dziecięce łzy najwyraźniej dobrze się sprzedają.
5.
Wracał z pracy późną nocą. Ale nie pojechał od razu do siebie. Zamiast tego udał się na dalekie przedmieścia Gliwic. Stanął przed domem rodziców Patryka i wysiadł z samochodu. Przez chwilę przyglądał się stojącemu przed nim budynkowi. Ładny, jednorodzinny domek wybudowany ledwo kilka lat temu. Z zadbanym ogródkiem i huśtawką z tyłu. Nikt nigdy nie domyśliłby się, że może się tutaj dziać coś złego.
– Czego pan tu szuka? – odezwał się ktoś za jego plecami.
Odwrócił się powoli i ujrzał przed sobą pięćdziesięcioletnią kobietę z owczarkiem niemieckim na smyczy.
– To nie pani sprawa.
– Może moja – powiedziała wojowniczo.- Proszę sobie stąd pójść albo zadzwonię po policję.
Sięgnął powoli do kieszeni i wyciągnął służbową legitymację. Kobieta zmrużyła oczy, żeby dobrze się jej przyjrzeć w miękkim świetle pobliskiej latarni, a potem odetchnęła głęboko z ulgą.
– Pan wybaczy, ale bałam się, że to jakiś włamywacz. A tam teraz nikogo nie ma… – przerwała w połowie, jakby właśnie coś jej przyszło do głowy – Ale pan pewnie o tym wie. Co tam się wydarzyło?
– Nie mogę powiedzieć.
– Coś z dzieckiem, prawda? – powiedziała – Widziałam, jak go karetka zabierała. Ale to na pewno nie ich wina. Bo to dobrzy rodzice są. Ten chłopiec to zadbany chodził. Dobre ubrania miał. No i wszystko mu kupowali. Konsolę, rowery, deskorolkę, no wszystko, czego mógłby chcieć.
Pokiwał głową i ruszył do samochodu. Zanim do niego wsiadł, odwrócił się jeszcze po raz ostatni do kobiety z wilczurem.
– Niektórzy w ten sposób zagłuszają wyrzuty sumienia.
W domu był po północy. Wszedł cicho, bo wszyscy już spali. Jego bolała głowa, ale wiedział, że teraz nie zaśnie. Chciał się napić piwa. Otworzył lodówkę, ale wtedy przypomniał sobie wczorajszą wizytę szwagra i fakt, że lodówka jest równie pusta, jak jego portfel. Nalał sobie tylko wody do szklanki. Poszedł do sypialni. W dziecięcym łóżeczku, ustawionym tuż obok ich, spał jego syn. Przyglądał mu się długo w milczeniu. Na to, jak oddycha, jak rzuca nóżkami przez sen i co pewien czas coś mamrocze. Pomyślał o Patryku, który w tym samym momencie leżał w szpitalnym łóżku. Pewnie gdyby nie ten dzisiejszy wypadek, nigdy nie dowiedzieliby się, co rodzice mu robili.
Kilkaset złotych, może kilka tysięcy. Za każdy filmik, a tych mieli kilkadziesiąt. Mimowolnie robił w głowie obliczenia. Dobre pieniądze, uznał. Szkoda, że zdobyte kosztem syna. Ale też nie każde takie nagranie musi krzywdzić dziecko, uznał. Można wrzucać śmieszne rzeczy, które nikogo nie ranią.
Usłyszał, że jego żona się przebudziła. Wstała z łóżka. Stanęła obok niego i przytuliła się do jego ramienia. Pachniała snem i ciepłą pościelą.
– O czym myślisz? – zapytała.
Dziecko w łóżeczku przewróciło się właśnie na jęknięciem na bok i zamachało rączkami, jakby odganiało od siebie muchę. Niemojski nie był chciwy. Nie posunąłby się tak daleko. Kilkaset złotych. Nawet dwieście. Tyle by wystarczyło.
– Zastanawiam się, czy nasz syn potrafi zrobić coś zabawnego – powiedział.
Koniec