„Mróz, jak ja go nienawidzę”, grudniowy felieton Bartosza Szczygielskiego

Bartosz Szczygielski, fot: Maksymilian Rigamonti/ Wydawnictwo WAB

Ostatnio przez Facebooka przelała się fala wpisów, komentarzy i zdjęć, które miały jeden czynnik wspólny. Mróz. Zdałem sobie wtedy sprawę, że faktycznie nie da się otworzyć nawet lodówki, a konkretniej zamrażalnika, żeby nie znaleźć go w środku. Boże, czemu mi to robisz?

Jestem marudą. Wiem, dobrze zdaję sobie z tego sprawę, ale nic na to nie poradzę. Owszem, mógłbym, ale jestem też leniwą bułą i tak mipo prostuwygodniej. Trochę marudzenia nikomu nie przeszkadza, prawda? Dlaczego więc zacząłem ten artykuł tak, a nie inaczej? I czemu biedny mróz jest przeze mnie tak nielubiany? Pewnie dlatego, że optymalną dla mnie temperaturą do życia jest jakieś 20 stopni Celsjusza. Jeżeli dodamy do tego lekkie zachmurzenie i przyjemny, ciepły wiatr to już w ogóle jestem w siódmym niebie.

www.unsplash.com/Aaron Burden

Ten felieton to po części eksperyment i mam wielką nadzieję na to, że będzie on nieudany. Bardzo bym tego chciał, bo nie bez przyczyny posłużyłem się nazwiskiem, które zna każdy czytelnik kryminałów w Polsce. Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie musi czytać Remigiusza, ale nazwisko znać powinien. Tak idealnie się złożyło, że wraz z pojawieniem się jego ostatniej książki, pojawiła się także pierwsza fala mrozów. O tym poinformowały mnie liczne portale internetowe i nawet nieliczni znajomi, bo przecież nie mam w domu okna, a termometr to narzędzie szatana, którego chrześcijanin używać nie może.

Skoro już wyjaśniłem ten zagmatwany wstęp oraz tytuł, to może warto by było, żebym wyjaśnił, po co to zrobiłem. Kilka lat temu stacja radiowa NPR opublikowała na Facebooku artykuł, który zatytułowała „Dlaczego Ameryka już nie czyta?”. Pod wpisem rozgorzała dyskusja, że to oczywiście nieprawda i ludzie dalej czytają. Pojawiły się nawet głosy, że to wina nowych technologii itd. itp. Najzabawniejsze w tym było to, że wchodząc we wspomniany artykuł, oczom czytelnika pojawiała się informacja, że to tylko żart na Prima Aprilis. Żart, który udowodnił smutną prawdę. Najlepiej czyta nam sięsame nagłówki, bo to wystarczy do wyrobienia sobie opinii.

www.unsplash.com/Clem Onojeghuo

To trochę jak z opisami, które pojawiają się na okładkach książek. Wiem coś o tym, bo właśnie sam próbuję napisać to, co zobaczycie na „Sercu”. Szukam chwytliwej frazy. Takiej, która sprawi, że ktoś tą książkę weźmie do ręki i zajrzy do środka. Zdecyduje się na to, żeby odkryć to, co kryje się za tymi kilkoma streszczającymi fabułę zdaniami. Chciałbym, żeby czytelnicy wyrobili sobie zdanie dopiero po tym, jak przeczytają całość. I po tym, jak ją zrozumieją. Czasem obawiam się, że to ostatnie nie jest już tak oczywiste, jak kiedyś.

Wielokrotnie widziałem na forach i grupach posty, które można opisać tak: zdjęcie książki i tekst „właśnie czytam, co sądzicie o tej pozycji?”. Zupełnie tak, jakby ktoś potrzebował potwierdzenia, że czyta coś dobrego, bo sam nie jest w stanie do takiego wniosku dojść. Łatwiej jest przecież przeczytać odpowiedź, kilka słów i wyrobić sobie opinię na ich podstawie, niż pomyśleć samemu. Taka inna forma nagłówka.

I mam ogromną nadzieję na to, że się mylę. Nadzieję, że nikt nie skomentuje tego felietonu tylko na podstawie tytułu. Tak byłoby zdecydowanie prościej. Wyrobić sobie opinię na podstawie krótkiego zdania. Ja natomiast chciałbym czegoś innego.

Tego, by chciało nam się czytać, zanim cokolwiek powiemy.

I tego, że dalej będziemy czytać po COŚ.

Bartosz Szczygielski