Mundialowe Lektury Obowiązkowe, cz. 2

Grzegorz Kalinowski, fot: Piotr Wachnik i Damian Deja

No i zaczęło się na dobre. Mundial. Baty z Senegalem, epickie żale, rozrywanie szat, płacz i zgrzytanie zębami. Tak reagują niedzielni kibice, którzy przez cały boży rok zasiadają przed telewizorem od święta, a raz na parę lat jadą na „reprę”. Co innego kibice notoryczni, zaprawieni w nieustannych bojach, przeżywający wzloty i upadki przez okrągły, jak futbolówka rok. Utracone mistrzostwa, haniebne derbowe porażki, monstrualne błędy sędziów, tragikomedie w wykonaniu własnych graczy, nasz środkowy napastnik, który jeśli nie jest niewidomy to z pewnością ma zeza, bramkarz o dziurawych dłoniach i wreszcie te przeklęte doliczone minuty, w który rywal pakuje piłkę do naszej siatki. Cierpiętnicze życie, w którym na głowy nieustannie spadają egipskie plagi i rzadko kiedy świeci słońce, syzyfowy wysiłek dopingowania swojej drużyny, pasmo wzlotów, a najczęściej upadków, codzienność po prostu. A nawet jak jest mistrzostwo, to nie takie jak być powinno bo nie tak wielkie jak euforia z początku sezonu. Tak zwani Janusze i Andrzeje, czyli sezonowcy i festyniarze, kibice niedzielni i od święta traktują futbol jak wakacje, które się odbywają raz na dwa lata, wyjazd integracyjny, karnawałową zabawę, wesele znajomych, jarmark czy odpust. To przychodzi i odchodzi, nie tkwi głęboko pod skórą, nie wypełnia głowy, nie jest stanem permanentnym, jak u nas, prawdziwych, pełnoetatowych kibiców, tematem numer jeden we wszystkich rozmowach między nami, opętanymi przez futbol. Nasz świat, nasze maniactwo, stan określany często przez profanów jako chorobowy, nienormalny i bliski dewiacji opisuje w swojej książce „Futbolowa gorączka” Nick Hornby. Już na pierwszych dwóch stronach nasz bohater, czyli sam autor, bo powieść jest formą autobiografii, wyłuszcza w czym tkwi problem. Leży w łóżku z dziewczyną, pije poranną kawę i myśli o… Arsenalu. Zapytany przez swoją partnerkę o czym myśli odpowiada że o literaturze, filmie i polityce, no bo przecież, nie powie, że o futbolu!

www.unsplash.com/John O’Nolan

Gdybyśmy za każdym razem mówili prawdę, nie potrafilibyśmy stworzyć związku nikim ze świata realnego”. Dobry początek? Jak dla mnie okey, bo prawdziwy, oddający skalę problemu, nakreślający ją w sposób mistrzowski. Później jest jeszcze lepiej, bo każdy kolejny etap życia bohatera to… mecz Arsenalu? Cześć z czytających rozumie i kiwa głowami, ale większość już szykuje się do wpisania „Futbolowej gorączki” do swojego prywatnego indeksu ksiąg zakazanych. Stop! To trzeba przeczytać, żeby zrozumieć, nas kibiców, maniaków, wariatów, hobbystów i pasjonatów. Nazywajcie nas jak chcecie, ale dajcie szansę i spróbujcie wniknąć w nasze dusze. Są między nami ludzie każdego autoramentu, prości i wykształceni, faszyści i geje, kapłani i ateiści, furiaci i romantycy, młodzi i starzy, weseli i smutni, przedstawiciele każdej z ras i religii oraz profesji. Życie każdego z nas kroczy od meczu do meczu i każdy z nas może o tym opowiedzieć, ale tylko Nick Hornby ma taki talent (w końcu nie uznający żadnych świętości Paweł Zarzeczny powiedział o nim, że można mu buty czyścić) a może po prostu za sprawą patrona piłkarstwa, świętego Luigiego Scrosoppiego doznał iluminacji i popełnił dzieło wnikające w duszę futbolowego kibica. „Futbolowa gorączka” to literatura obowiązkowa dla każdego kto chce nas poznać, dzięki niej można zrozumieć dlaczego w 2002 roku tuż przed Mundialem w Azji profesor Miodek zapytany czego by bardziej chciał, mistrzostwa świata dla Polski czy mistrzostwa Polski dla Ruchu, odparł że to drugie! Łatwiej też będzie pojąć wyniki badań, które przeprowadzono w Anglii, z których wyszło, że zdecydowana większość kibiców potrafi wytrwać przez całe życie z jednym klubem niż z tą samą kobietą. To lektura obowiązkowa nie tylko dla tych, którzy zagłębią się egzotyczną umysłowość kibica i będą chłonąć lekturę jak opowieści Tony Halika czy „Życie seksualne dzikich” Bronisława Malinowskiego, także dla każdego z nas, prawdziwego kibica, by przekonać się jak pięknie, uczciwie, z pasją i poczuciem humoru opisać nasz futbolowy zakon. Oczywiście nie każdy z nas jest taki sam, bo oprócz tego, że chorujemy na futbol to często mamy także inne schorzenia, które z zapałem w sobie pielęgnujemy. Na moim egzemplarzu „Futbolowej gorączki” jest dopisek „nic nie ma znaczenia poza piłką nożną”. To nie do końca prawda, bo jest jeszcze miłość, przyjaźń i rock and roll. Hornby opisuje nie tylko pasję kibicowską, ale także swoje muzyczne fascynacje. Dla mnie, człowieka, który przez 20 lat zawodowo zajmował się piłką, a niezawodowo ogląda w roku setki spotkań z czego kilkadziesiąt na stadionie, a w garażu trzyma około trzech tysięcy płyt „Futbolowa gorączka” ma na półce swoje honorowe miejsce. Najlepiej kupić ją z powieścią „Miłość w stereo”, w której Hornby opisuje świat kolekcjonerów płyt i Piotrusiów Panów. Tak, Piotrusiów Panów, bo my, faceci, bardzo często najlepiej czujemy się w krótkich spodenkach, a Hornby opisuje nas jak nikt inny, a jeśli sama pisana rekomendacja nie wystarczy, przypomnijcie sobie nakręcony według jego powieści film „Był sobie chłopiec” z Hugh Grantem.