„Nic tak nie nakręca zainteresowania książką, jak mały skandal”. Tomasz Pietrzak z Guarana PR o Remigiuszu Mrozie.

Tomasz Pietrzak, Guarana PR, fot: materiały prasowe

O książkach Remigiusza Mroza pisanych pod pseudonimem Ove Løgmansbø, powiedziano już od wczoraj prawie wszystko. Głos w „Dzień Dobry TVN” zabrał sam zainteresowany, sprawę zaczęli opisywać fani autora, blogerzy, Kuba Ćwiek napisał wczoraj u mnie fajny felieton. Żeby zamknąć temat, rozmawiam dziś z Tomaszem Pietrzakiem z agencji Guarana PR. Co ważne, właściciel agencji jest też pisarzem i to dwukrotnie nominowanym do Nagrody Nike. Czy cała sytuacja wpłynie jakoś na wizerunek Remigiusza Mroza? Zaszkodzi, pomoże?

Z racji tego, że jest Pan zarówno PR-owcem, jaki i pisarzem, to łatwiej Panu ocenić całe to zamieszanie. O ile to jest w ogóle zamieszanie. Na pomysł pisania pod pseudonimem wpadł  Remigiusz Mróz czy jego wydawnictwo?

Tomasz Pietrzak, właściciel Guarana PR i poeta dwukrotnie nominowany do Nagrody Nike: Pisanie pod pseudonimem lub heteronimem nie jest niczym nowym w literaturze. Pod wymyślonym nazwiskiem pisali m.in. C.S. Lewis (jako Clive Hamilton), Michael Crichton (m.in. jako John Lange) czy JK Rowling (Robert Galbraith), wszystko wskazuje także na to, że „Wiliam Shakespeare” to pseudonim. Lista jest długa, a zatem Remigiusz Mróz nie jest odosobniony. To zabieg popularny, stosowany zarówno przez samych autorów, jaki i przez wydawnictwa. Przykład? Sylvia Plath nie chciała wydać „Szklanego klosza” pod swoim nazwiskiem, bo uważała, że powieść jest pot-boilerem, który miał jej dać tylko zarobić. Książkę wydała jako Victoria Lucas. JK Rowling z kolei chciała przetestować rynek, czy uda jej się sprzedać coś, co nie będzie sygnowane jej nazwiskiem-marką. W obu przypadkach jednak sprzedaż ruszyła dopiero w momencie, kiedy poznaliśmy prawdziwych autorów. W obu przypadkach był to także pomysł samych autorek. Jaki był cel Remigiusza Mroza? O to należałoby chyba zapytać samego autora. Nie doszukiwałbym się jednak marketingowych chwytów wydawnictwa, raczej tańca z czytelnikiem, do której autor ma prawo. Wszystko wskazuje na to, że pisarzowi, który przecież ma już swoją pozycję i czytelników, zależało bardziej na „oddechu”. Umożliwiła to wymyślona postać pisarza. Czasami w twórczości pisarskiej jest tak, że eksperyment literacki jest łatwiejszy do przeprowadzenia pod pseudonimem. Pisarz nie czuje się wówczas zablokowany swoją dotychczasową twórczością, nie musi się ścigać sam z sobą, z marudnością krytyków. Jest jak debiutant. Autora nie ocenia się przez pryzmat poprzednich książek. Każdy pisarz ma do tego prawo i wielu z tego powszechnie korzysta, o wielu nie wiemy. To pozwala otworzyć się także na zupełnie innego czytelnika, także tego, który wcześniej mógł być zrażony do twórczości Remigiusza Mroza. Czy był to pomysł wydawnictwa czy autora – trudno rozstrzygnąć. Ufam, że autora.

Takie działanie ma w ogóle jakikolwiek sens?

Do tego trzeba podejść z dystansem, jak do całej literatury. Zapewne dla autora pisanie pod pseudonimem miało sens, może w ten sposób poczuł mniejszą presję, swoiste katharsis, które otwarło go na nowe tematy, język, styl. Nie wiem na ile było to korzystne dla wydawnictwa. Fakt, powito skandynawsko brzmiącego autora, piszącego kryminał, ale „Remigiusz Mróz” to już marka sama w sobie. Pod tym względem jest to działanie dość niemarketingowe, wiążące się bowiem z wypromowaniem nowego nazwiska. Z drugiej strony, zamieszanie jakie powstało po literackim „comming out’cie” okazało się doskonałym, aczkowiek chyba nie do końca zaplanowanym „PR stunt’em” – o tym się dziś mówi, o tym się dyskutuje, to budzi skrajne emocje, komentarze, „hejty” – nic tak nie nakręca zainteresowania książką, jak mały skandal. To chwyt stary jak sama literatura.

Zarzuty niektórych osób mieszkających na Wyspach Owczych chyba nie pomagają Mrozowi?

Jakoś nie widać, aby masy obywateli Wysp Owczych maszerowały pod dom Remigiusza Mroza z widłami i pochodniami. Wyspy Owcze nie grożą nam także sankcjami z tego tytułu. Odrobina niegroźnej i niekryminalnej kontrowersji, zamieszania, skandalu nie zaszkodziła jeszcze żadnemu pisarzowi.

Jak dalej potoczy się ta sprawa z punktu widzenia wizerunku publicznego? Pozyska nowych fanów, czy utraci część obecnych? A może i to i to?

Tak jak wizerunek JK Rowling nie ucierpiał po zdemaskowaniu jej pseudonimu, tak nie grozi to również Remigiuszowi Mrozowi. Może on co najwyżej zostać uznany za płodnego pisarza, który ma niespożyte pokłady wyobraźni, rozkładające się na kilka osobowości. Oczywiście przez najbliższy czas autor będzie musiał łopatologicznie wykładać wszystkim wokół dlaczego, po co, jaki miał cel i ile na tym zarobił, ale to w niczym nie zaszkodzi pisarzowi. Co więcej, przez to jego twórczość może wydać się ciekawsza, bo z jednej strony po Mroza sięgną czytelnicy Løgmansbø, a z drugiej czytelnicy Løgmansbø po Mroza.