„Ten ostatni poniedziałek” – felieton Krzysztofa Domaradzkiego

Krzysztof Damaradzki dziennikarz, pisarz. Fot. Adam Tuchlinski

Nie spotkało nas w tym roku nic śmiesznego – chciałoby się powiedzieć, parafrazując Adasia Miauczyńskiego. Jednak choć łatwo można tę tezę bezrefleksyjnie przyjąć i powtarzać, bezproblemowo da się ją także obalić.Mijający rok był do dupy. Po prostu. To fakt, który można uargumentować na tysiące sposobów, ale najprościej sprowadzić go do trzech katastrof – zdrowotnej, gospodarczej i polityczno-społecznej. Wszystkie będą się za nami ciągnąć najpewniej przez sporą część 2021 roku, więc robiąc résumé ostatnich miesięcy i siląc się na prognozowanie, co nas czeka w przyszłości, trudno być optymistą.

Ale ponieważ głupio wieńczyć rok smuty jeszcze jednym dołującym tekstem, przypominającym o zakażeniach, zgonach, problemach psychicznych czy upadających firmach, w ostatnim tegorocznym felietonie dla smakksiazki.pl postanowiłem się skupić na rzeczach miłych, śmiesznych, wręcz budujących – także dla literatury. Bo nawet w czasach koronawirusa można dostrzec pozytywy. Trzeba tylko założyć odpowiednią soczewkę.

I tak na przykład fajnie, że pisarze wciąż mają głos. Mocny, wyrazisty, docierający do mas. Widzieliśmy to w kulminacyjnym momencie protestów przeciwko zaostrzeniu przepisów aborcyjnych, kiedy sprzeciw wobec zmian wyrażali m.in. Olga Tokarczuk, Szczepan Twardoch, Jakub Żulczyk, Mariusz Szczygieł czy Zygmunt Miłoszewski. Niektórzy robili to na tyle wyraziście, że znaleźli się na czołówkach największych serwisów informacyjnych w kraju. Jestem daleki od zachęcania autorów do politykowania czy namawiania do słuchania ludzi, którzy nie są ekspertami w dziedzinie funkcjonowania państwa i instytucji publicznych, ale w przypadku ważkich społecznie tematów warto się kierować opinią bacznych obserwatorów naszej rzeczywistości. Zwłaszcza gdy chodzi o coś, co dotyczy nas wszystkich.

Fajnie, że w tej chwili najlepiej sprzedającą się książką w Empiku jest „Czuły narrator” Olgi Tokarczuk (a przynajmniej był jeszcze chwilę dni temu). Wiem, że to dowód żywotności noblowskiego ducha, a nie świadectwo nagłego zwrotu Polaków w kierunku ambitnej literatury, ale i tak dostrzegam w tym duży pozytyw. Żeby go nie stłamsić, lepiej nie sprawdzać, jakie książki sprzedawały się najlepiej na przestrzeni całego 2020 r. Podpowiem: jaki rok, taka lista bestsellerów.

Olga Tokarczuk, fot: smakksiazki.pl

Fajnie, że nie zostaliśmy zasypani koronawirusową literaturą. W marcu obawiałem się, że stado autorów rzuci się do wymyślania lockdownowych fabuł i gdy tylko nastąpi odmrożenie gospodarki, sklepy zaleją sklecone naprędce towary o pandemicznej tematyce. Podejrzewam, że gdyby do tego doszło (choć może lepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca), liczba księgarń, które padły w 2020 roku, byłaby jeszcze większa – Instytut Książki i tak doliczył się niemal 120.

Fajnie, że literatura wciąż jest chętnie tłumaczona na język filmu. Canal + wypuścił niedawno ekranizację „Króla” (Szczepan Twardoch), na TVN-owskim Playerze można obejrzeć „Żywioły Saszy” (Katarzyna Bonda), Sony Pictures Television i Polsat kręcą serial kryminalny na podstawie „Rysy” i „Układu” (Igor Brejdygant). Pandemia na szczęście nie zatrzymała widocznego od kilku lat trendu, który ewidentnie wspiera rynek książki. Choć oczywiście nie jest to prosty mechanizm – nie każda ekranizacja (filmowa czy serialowa) powoduje kosmiczny wystrzał popularności literackiego pierwowzoru. Gdyby tak było, nie musielibyśmy googlować, kim był Walter Tevis.

Fajnie, że świat książki się scyfryzował. To był niezły rok dla księgarń internetowych, audiobooków, ebooków czy literackich rozmów online. Te ostatnie stały się wartościowym substytutem spotkań w empikach, bibliotekach czy na targach książki, które wybił nam z głowy koronawirus. Gdyby nie pandemia, prawdopodobnie nigdy nie wyszłyby z niszy. A z dziennikarskiego doświadczenia wiem, że dzięki uinternetowieniu świata można ściągnąć przed ekran gwiazdy, których nie dałoby się namówić na spotkanie w fizycznej przestrzeni.

koronawirus, fot: www.unsplash.com/CDC

Fajnie, że kolejne firmy farmaceutyczne chwalą się szczepionkami, a rządy przedstawiają konkretne plany szczepień. To daje realną szansę na powrót normalności – również literackiej – w 2021 roku. Nie widzę powodu, dla którego zaszczepieni ludzie nie mogliby uczestniczyć w targach, tłumnie wchodzić do księgarń albo brać udziału w spotkaniach autorskich. Jeżeli nic się nie wysypie w procesie wyszczepiania, spodziewam się, że w maju znów kilkadziesiąt tysięcy wyposzczonych fanów książki spotka się z autorami i wydawcami na Warszawskich Targach Książki. Oby na Stadionie Narodowym.

Wreszcie fajnie, że ludzie wzięli się w garść. Pewien mądry człowiek przekonywał mnie ostatnio, że ludzkość pracuje ledwie na ułamek swoich możliwości. I że musi dojść do katastrofy (na przykład klimatycznej, bo koronawirus to za mało), aby coś się zmieniło. Mam jednak wrażenie, że choć w pandemii nie walczyliśmy o przetrwanie, pokazaliśmy się – i jako ludzkość, i jako Polacy – z całkiem przyzwoitej strony. Kiedy trzeba było sobie pomagać – pomagaliśmy. Kiedy należało siedzieć w domu – siedzieliśmy. Kiedy mimo pandemii wypadało wyjść na ulice i krzyczeć – zrobiliśmy to.

A w tym wszystkim najfajniejsze jest to, że choć jako społeczeństwo jesteśmy potwornie spolaryzowani, a do tego fizycznie, psychicznie i gospodarczo poobijani, to w tak fatalnym roku się nie pozagryzaliśmy. Złożyliśmy nieformalną, choć jasną deklarację, że chcemy żyć – wciąż na tej planecie, wciąż z tymi sami ludźmi. I obyśmy się nie rozmyślili. Tego sobie i Wam życzę w nowym roku.

Krzysztof Domaradzki