Nie ma chyba żadnego poważnego rankingu powieści szpiegowskich, w którego czołówce nie znalazłaby się któraś z powieści Johna Le Carre. Najczęściej „The Spy Who Came in from the Cold” (polski tytuł „Ze śmiertelnego zimna” albo „Z przejmującego zimna”) lub „Tinker, Tailor, Soldier, Spy” (polskie tytuły „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg” albo „Szpieg” – zależy od wydania). Bywa, że rankingi popularności otwierają obie te książki.
Złośliwi mówią, że David Cornwell swoje szpiegowskie doświadczenie w służbie jej królewskiej mości, czyli w wywiadzie brytyjskim, zbudował na pracy archiwisty w placówce MI6 w Bonn. Jego operacyjne zaangażowanie podobno było zerowe. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby to sprawdzić. Zresztą obawiam się, że to niemożliwe, bo brytyjskie archiwa wywiadowcze poważnie traktują swoje tajemnice. Podobno nudził się tak bardzo, że aby czas się nie dłużył, swoje pierwsze powieści napisał jeszcze pozostając w służbie i dlatego musiał zasłonić się pseudonimem John Le Carre.
Myślę, że to nieprawda. Brytyjski wywiad nie ma zwyczaju marnować sił i środków, czyli wyszkolonych i doświadczonych oficerów nie ma zwyczaju chować na zapleczu. Potwierdza to też treść książek, w których opisywane rozmowy operacyjne czy procedury werbunku nie mogły powstać wyłącznie na podstawie lektury teczek. Za to Niemcy (Bonn i Hamburg, bo w tych miastach pracował przez cztery lata) wywarły na trzydziestoletnim wówczas autorze wyraźne piętno. Znaczna część akcji jego pierwszych (i nie tylko) powieści toczy się w Niemczech.

John le Carre, fot: Wydawnictwo Sonia Draga
Zarazem znajomość funkcjonowania szpiegowskiego archiwum – rzeczywiście znakomita – przydała się z pewnością. Łatwo to zauważyć śledząc metodę pracy George Smileya, który potrafi setki godzin spędzić nad aktami i na ich podstawie rozwiązuje najbardziej karkołomne zagadki. A kiedy w teczkach czegoś brakuje, odnajduje pracownice archiwum, żeby dzięki ich nieprawdopodobnej pamięci, znaleźć nowy wątek konieczny do wyjaśnienia zdrady.
John Le Carre unika szybkiej akcji, efektownych pościgów, przemocy, bezpruderyjnych kobiet i mężczyzn kultury macho. George Smiley jest lekko otyłym facetem w wiecznie wymiętym garniturze. Nie zawsze łatwo ustalić jego wiek, w większości opowieści wydaje się (chociaż to chronologicznie niemożliwe) starszym panem. Jest za to absolutnie genialnym analitykiem, szczególarzem z umysłem jak brzytwa. Zaprzeczeniem Jamesa Bonda i jemu podobnych, u których refleks, urok osobisty i znajomość sztuk walki decyduje o sukcesach.
To co najbardziej intryguje w powieściach tego wielkiego autora, to dystans do wywiadu i jego możliwości. W jego książkach szpiegostwo nie jest remedium na zło starające się zdobyć świat. Bywa, że jego powieści kończą się źle. Ci „dobrzy” przegrywają. Karla, radziecki adwersarz i rywal George Smileya triumfuje. Nic dziwnego, jest równie, a może nawet bardziej przebiegły. Dlatego to nie mniej czy bardziej efektowna akcja przykuwa w tekstach Cornwella najbardziej. Dużo ważniejsza się wydaje refleksja: czy wywiad działa w dobrej sprawie, czy konkretna operacja jest rzeczywiście potrzebna, czy szpiedzy ryzykują życiem, zdrowiem i wolnością w interesie państwa czy w imię czyichś rozdętych ambicji.
John Le Carre pochyla się także nad ofiarami szpiegowskich działań. Porzuconymi lub zdradzonymi agentami, przypadkowymi ofiarami skomplikowanych intryg, poszkodowanymi przez przemoc. Czytelnicy, z których wielu to przecież bezkrytyczni apologeci służb specjalnych, bywają rozczarowani. No bo jak to, przecież wywiad to perfekcyjnie działająca maszyna, w której pracują ludzie o nadzwyczajnych umiejętnościach. Autor „Małej Doboszki” twierdzi co innego: w wywiadzie błędy popełniane są niewiele rzadziej niż w innych instytucjach. Tyle że skutki są zwykle bardziej tragiczne.

John le Carre, fot: Stephen Cornwell for White Hare Productions Ltd 2010
Być może na tym polega nieśmiertelność Johna Le Carre. Chociaż nie on pierwszy tak mocno podkreśla ciemną stronę tajnych służb. Wyprzedzili go chociażby Joseph Conrad i Graham Greene. Ale takich koronkowych pułapek i machinacji nie potrafi opisać nikt. Tym bardziej, że w powieściach Le Carrego naprawdę trudno się domyślić, który ze współpracowników okaże się na końcu zdrajcą i który z przyjaciół kochankiem żony.
Jego fascynujący sceptycyzm przewija się we właściwie każdej powieści, ale z pewnością w największym stopniu w „Krawcu z Panamy” i w „Wojnie w lustrze” (inny tytuł: „Za późno na wojnę”). To w tych dziełach Dawid Cornwell demaskuje jedną z największych systemowych słabości służb specjalnych – niewystarczające zrozumienie natury ludzkiej. Swoim zwyczajem wkłada tę myśl w usta jednego z opisywanych przez siebie mentorów: „Dla służby takiej jak nasza najtrudniej jest dostrzec falę konfliktu, zanim nadciągnie, usłyszeć vox populi, zanim się rozlegnie. Popatrz na Iran i ajatollaha. Popatrz na Egipt przed wojną sueską. Popatrz na pierestrojkę i upadek Imperium Zła. Popatrz na Saddama, jednego z naszych najlepszych klientów. Kto przewidział te wydarzenia, Johnny? Kto dostrzegł czarne chmury tworzące się na horyzoncie? Nie my. Popatrz na Galteriego i pożogę falklandzką, mój Boże. Co jakiś czas nasz wywiadowczy młot roztrzaskuje każdy orzech oprócz tego, który naprawdę się liczy: czynnika ludzkiego.”1
Ten komentarz wyjaśnia zarazem, że to nie szpiegowskie gadżety i elektroniczne systemy decydują o jakości pracy wywiadu. Kluczowy jest człowiek i jego umiejętności planowania, analizy, wyciągania wniosków. Nie mniej ważna jest empatia, odwaga i solidarność. Towary w książkach autora „Ludzi Smileya” nader deficytowe.
A mimo to wszyscy znani mi oficerowie wywiadu cenią i szanują Johna Le Carre. Dają w prezencie jego książki, polecają filmy nakręcone na podstawie jego powieści. Nawet jeżeli lustro, w którym się oglądają, wydaje się przesadnie krzywe, widzą w nim wnikliwego i rzetelnego recenzenta. To wielka szkoda, że już niczego więcej nie napisze.
Piotr Niemczyk