Książki na mundial, część trzecia. Dużo ich. Oddajmy głos autorytetowi i dżentelmenowi, co wielokrotnie, w tym także w kontaktach z paniami udowadniał, prezesowi PZPN, Zbigniewowi Bońkowi „Przed mundialem powstają tysiące książek, książeczek o reprezentacji. Niektóre przeczytałem i muszę ogłosić krótką recenzję: „To gówienko”. Podniecanie się błahymi rzeczami.” Tak oto wielki Zibi, w rozmowie z dziennikarzem Przeglądu Sportowego, z właściwą sobie delikatnością i taktem zachwalał pisane lub wznawiane z myślą o mistrzostwach świata książkowe pozycje dotyczące futbolu. Aż się boję pomyśleć jak Wielki Rzymianin z Bydgoszczy ocenia grę naszej kadry na rosyjskich mistrzostwach, w każdym razie ja się także nie podniecam książkami i książeczkami, które jeśli się nie sprzedały przed meczem z Senegalem, to tym bardziej nie sprzedadzą się po przesławnych batach z Kolumbią. Najpierw zostaną przecenione, a następnie znikną z lad księgarskich i półek w tempie w jakim chcielibyśmy zapomnieć o występie polskiej reprezentacji. Za to na pewno odżyją wspomnienia, i z pewnością niejeden powie, kiedyś to nasi grali… Na pewno też, znów tu i ówdzie padnie magiczne hasło Wembley. A jak Wembley i słynny remis 1:1 w roku 1973, to tylko jedna książka, niezwykły reportaż… Wiktora Osiatyńskiego. Profesor zanim został profesorem, zanim zaczęto go kojarzyć z walką o prawa człowieka, Fundacją Helsińską, pracami na temat alkoholizmu, analizami i opracowaniami dotyczącymi USA, był także reporterem i to reporterem sportowym. W 1974 wyszła jego książka Przez Wembley do Monachium, a w pięć lat później Wimbledon’79. Oba reportaże wznowiło przed rokiem wydawnictwo Dowody na Istnienie, umieszczając je w zbiorze Wembley, Wimbledon. Czy warto czytać o czymś co zdarzyło się czterdzieści i więcej lat temu?
fot: Grzegorz Kalinowski
Przecież od tego czasu byli nowi mistrzowie, przecież stare Wembley nie istnieje, a na Wimbledonie, w roku 2009 kort centralny zadaszono, a wcześniej wybudowano Court One mieszczący jedenaście tysięcy miejsc. Warto, i to jak! To nie relacja w stylu; podał, strzelił, wygrał przegrał, to absolutne wyżyny reportażu, zapis emocji, nastrojów, sportowego misterium, zarówno jego wielkości, jak i ciemnych mocy mu towarzyszących. To ponadczasowy, nie starzejący się opis dwóch sportowych wydarzeń, wciąż aktualny, bo pokazujący je od podszewki, bo opisujące człowieka, a nie wyniki i trofea, do tego podane w mistrzowski sposób. Wstęp do książki napisał jeden z najlepszych publicystów piłkarskich Michał Okoński. Autor fantastycznego cyklu felietonów, bloga i książki „Futbol jest okrutny”, tak zachęca do lektury Wembley, Wimbledon; Nikt nie pisał o sporcie tak jak Osiatyński. I pewnie dlatego, że w gruncie rzeczy nie o sporcie on pisał, a o ludzkich sprawach, jego pisanie przetrwało. Zgoda, ale ujął bym to trochę inaczej, Osiatyński pisał nie tylko o sporcie, ale także o jego otoczce, o kibicach, prasie, pieniądzach. Pisał o tym, co wtedy dla nas było egzotyką, czymś niezrozumiałym, może wręcz cyrkiem zza Żelaznej Kurtyny. Nie była ona już tak szczelna i opresyjna jak tuż po wojnie, ale wciąż dzieliła Europę na dwie części, czyniąc ją zupełnie odmiennymi bytami politycznymi, społecznymi, kulturowymi, a także sportowymi.
Grzegorz Kalinowski, fot: Piotr Wachnik i Damian Deja
Niezwykłe są opisy reakcji naszych piłkarzy na angielskie brukowce. Tak, brukowce, bo to brukowce, tylko że jakieś ćwierć wieku sami zaczęliśmy je produkować i ich wydawcy zaczęli je dumnie nazywać bulwarówkami i tabloidami. Wiktor Osiatyński pisał o sensacyjnej, szczującej ludzi przeciwko sobie prasie czterdzieści cztery lata temu, ale jej istota się nie zmieniła, warto się więc zapoznać z jego obserwacjami. Wystarczy otworzyć Jego książkę na chybił i trafić na piękne zdanie – Lepsi, gorsi. Jak to jest z tym sportem? Kto jest lepszy, a kto gorszy? Czym lepszym nie jest z natury rzeczy ten, kto wygrywa?, te pytania postawił Osiatyński tym, którzy pisali po meczu na Wembley, że sukces był po stronie zespołu gorszego, czyli Polski. Albo cytowane przez Niego uwagi fachowców przed meczem, na przykład ta z The Peolple Domarski nie nadaje się do występowania w takiej drużynie jak polska, która stała się groteskową i kompromitującą, bo to właśnie Jan Domarski strzelił gola Anglikom i stał się obok Tomaszewskiego bohaterem polskiej drużyny. Do tego fantastyczne rozmowy z Deyną, który uchodził za niemowę, krótka historia brytyjskiego futbolu wraz z jej tłem społecznym i bezcenne obserwacja zza kulis tego co działo się podczas zgrupowania polskiej kadry oraz na i po Wembley. Przeczytałem to po raz pierwszy jak miałem osiem lat, bo dostałem Wembley za dobre wyniki w pierwszej klasie podstawówki. Wiedziałem już wtedy, że piłka będzie ze mną przez całe życie, ale nie miałem pojęcia, że kiedyś będę dziennikarzem, komentatorem, pisarzem, że spotkam kiedyś Wiktora Osiatyńskiego, a on wpisze mi się w następujący sposób;
Panu Grzegorzowi Kalinowskiemu – za zdanie na piątkę do drugiej klasy – też, oraz za to że z tymi piątkami zrobił Pan coś sensownego, no i z wdzięcznością za pamięć
Wiktor Osiatyński
16 X 2003
fot: Grzegorz Kalinowski
Mam zatem do tej książki stosunek niezwykle osobisty, to fakt któremu nie da się zaprzeczyć, ale nie dlatego sięgam po nią od czasu do czasu, by mieć jeszcze raz osiem lat i przeczytać miłe słowa Wiktora Osiatyńskiego na mój temat. To arcydzieło, podobnie jak i Wimbledon, który zacząłem czytać. Idzie szybko, także na pewno zdążę przed niedzielą 15 lipca, czyli dniem w którym odbędą się dwa wielkie, sportowe wydarzenia; w Londynie finał największego tenisowego turnieju, a w Moskwie mecz kończący piłkarski mundial.