Co pewien czas docierają mnie plotki o tym, czy tamtym pisarzu, polskim czy zagranicznym, że odmawia współpracy z redaktorami. Ma być tak, jak on chce albo wcale. Zawsze podnoszę wtedy brwi w wyrazie zaskoczenia, bo wydaje mi się, że pisarz może sobie tylko w ten sposób zaszkodzić.
Żeby była jasność – relacja pisarz – redaktor, potrafi być skomplikowana. Pełno w niej kłótni, ciągnących się przez dziesiątki maili sporów, mniejszych i większych pretensji o niezrozumienie tekstu oraz czepialstwo. Przynajmniej ze strony autora (bo tylko taką stronę znam). Ale tylko podczas redakcji tekstu. Bo kiedy dostaję do ręki gotową książkę, czuję tylko głęboką wdzięczność. Zawsze jednak miałem tę obawę, że nie wyraziłem jej wystarczająco. W związku z tym potraktujcie Państwo ten felieton, jako podziękowanie dla wszystkich redaktorów, z jakimi miałem okazje przez te lata pracować. Bo dobry redaktor to skarb i potrafi bardzo pomóc książce. Mam na to trzy dowody.
Pierwszym redaktorem, z którym pracowałem był Tomasz Zając w wydawnictwie „Czarne”. Przyznam szczerze, narobił się przy „Podpalaczu”. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy otworzyłem zredagowany przez niego tekst, uderzyła mnie fala czerwieni. Skreśleń, poprawek, pytań, uwag. Słowem, tekst wyglądał, jak dyktando ucznia, który nigdy nie miał styczności z językiem polskim, po sprawdzeniu przez nauczyciela. W „Podpalaczu” miałem zresztą kilka swoich ulubionych fragmentów. Takich, które wydawały mi się szczególnie literacko udane. Mówiły coś ważnego o bohaterach, naszej rzeczywistości, ludziach. Wszystkie, ale to dosłownie wszystkie zostały skreślone z jednym dopiskiem – za długie. I wiecie, co? Redaktor miał rację. One były za długie. Powieść traciła przez nie swój rytm. Nie pasowały stylistycznie do reszty tekstu. I koniec końców, nie były też tak odkrywcze. Przy kolejnych powieściach Tomasz Zając nie musiał się już tak napracować (przynajmniej tak to ja pamiętam, może on ma inne zdanie na ten temat). Solidnie odrobiłem lekcję, którą mi przekazał.
Karolina Macios zajmowała się redakcją „Cieni”. Napisała do mnie po przeczytaniu tekstu. Pogratulowała. Stwierdziła, że bardzo udany i dodała kilka miłych dla autora komplementów. A na koniec zadała jedno pytanie: Dlaczego Mortka nie zrobił pewnej rzeczy? Prychnąłem wtedy pod nosem. Rozgrzałem palce, szykując się do napisania jej długiego, lekko kpiącego maila, w której wytłumaczę jej meandry fabuły, motywacje postaci i dodam kilka wtrętów na temat sztuki pisania kryminałów w ogólności. Ale dłonie zamarły mi nad klawiaturą, bo zdałem sobie sprawę, że odpowiedź na pytanie Karoliny brzmi: bo gdyby Mortka zrobił tę rzecz, książka skończyłaby się po jakichś pięćdziesięciu stronach. Reszta dnia to było kilkanaście wysyłanych w tę i z powrotem maili i gorączkowe rozmowy telefoniczne, podczas których przerzucaliśmy się pomysłami, jak to naprawić. Udało się. Błąd na szczęście nie był aż tak poważny, jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Niemniej gdyby został w tekście, skutkowałby potężną dziurą logiczną. Jedną z tych, których czytelnicy mogliby mi nie wybaczyć.
Wojciech Chmielarz, fot: smakksiazki.pl
Spotkanie w wydawnictwie Marginesy. Po raz pierwszy, może drugi opowiadam o pomyśle na swoją nową powieść. Ma być o trzydziestolatkach spędzających wakacje w agroturystyce gdzieś pośrodku niczego, o skomplikowanych relacjach międzyludzkich, o zaginionym dziecku. Od tego czasu minął blisko rok. „Żmijowisko” jest już gotowe i za niedługo trafi do księgarni. Prawdopodobnie jest to najlepsza moja książka. Wtedy, wychodząc z tego spotkania, nie byłem jeszcze pewien tego pomysłu. Dużo myśli mi się kłębiło w głowie. Czułem potencjał, ale jeszcze nie wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Po powrocie znalazłem na skrzynce maila od redaktora Adama Pluszki, który napisał jedną rzecz, jedno krótkie pytanie, jeden mały pomysł, drobny element. Ale to było właśnie coś, czego potrzebowałem. Nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Chaos zastąpił porządek.
Opisuję te trzy historie, żeby pokazać, że redaktorzy to nie tylko ludzie, który poprawiają przecinki i błędy ortograficzne. Ich rola w pisaniu książek jest znacznie większa. Pokazują autorowi jego silne i słabe strony, wyszukują błędy fabularne, pomagają na różnych etapach pracy. Dlatego, kiedy skończycie Państwo kolejną powieść, zerknijcie w stopkę, kto był jej redaktorem. Jako mały dowód szacunku dla ich ciężkiej, ważnej i mało zauważanej pracy.
Wojciech Chmielarz