„Nie pisz do mnie po pijaku”, grudniowy felieton Sylwii Chutnik

Sylwia Chutnik, fot: Wydawnictwo Od Deski Do Deski

 

Czają się w nich różne sekrety. Czasami należy czytać między wierszami, aby znaleźć ich ukrytą treść. Są wysyłane z podróży, z izolacji albo z własnego domu. Kiedy nie można powiedzieć tego osobiście – bo za daleko, bo zbyt boli – wówczas wysyłamy komuś list lub pocztówkę. We współczesnych czasach brzmi to nieco retro (napisałam o tym zresztą w październiku). Ale jeśli chcemy podejrzeć dawne czasy to warto zajrzeć do korespondencji z przeszłości.

Listy zaliczane są – obok dzienników, pamiętników i autobiografii – do literatury dokumentu osobistego. Możemy brać je pod uwagę badając życiorysy lub czasy, w których zostały stworzone. Dzięki nim poznajemy obyczaje i kulturę przeszłości, a także relacje społeczne. Pewne tematy pojawiają się mimochodem: ówczesne ceny produktów, wysokość pensji, sytuacja polityczna i zwyczajne problemy. Okruchy codzienności zanurzone są zwykle w tematach dość uniwersalnych: a to ktoś się w kimś zakochał, a to się pokłócił. Zmienił pracę lub mieszkanie. Nie wie, co zrobić ze swoim życiem, odczuwa lęk lub – wręcz przeciwnie – wreszcie jest szczęśliwy. 

www.unsplash.com/Joanna Kosinska

Istnieje wiele zachowanej korespondencji między pisarzami lub ludźmi kultury. Jedną z bardziej znanych jest antologia listów miłosnych przygotowana przez Barbarę Riss, gdzie poznamy pocztę około sześćdziesięciu pisarzy i pisarek, w tym Marii Dąbrowskiej, Adama Mickiewicza czy Brunona Schulza. Niedawno czytelników zachwyciła książka „Najlepiej w życiu ma twój kot” prezentująca wymianę listów między Wisławą Szymborską (zdecydowanie troskliwą i skromną, ale i szalenie zabawną) a Kornelem Filipowiczem (zabawnym, owszem, ale jednak egoistą i marudą).

Ciekawym zbiorem jest również korespondencja Edwarda Stachury. Na przykład w liście do Andrzeja Babińskiego pisał: „Twoje niektóre pomysły są żenujące, żeby użyć eufemizmu. I nie pisz do mnie po pijaku. To, co Ty, będąc na bani, możesz mi powiedzieć, to ja wiem albo dobrze się domyślam”. Nie pisz po pijaku – złota maksyma, o której zapomina tak wiele osób (dotyczy również SMS-ów). Co ciekawe, Stachura wysyłał też widokówki do samego siebie.

Czytanie listów to również zaglądanie pod fasadę człowieka. Możemy znaleźć wątki sensacyjne, jak w przypadku swoistej powieści epistolograficznej, czyli wielogłosu Czesława Miłosza i Jarosława Iwaszkiewicza. Podczytywanie ich listów niewątpliwie zaspokaja ciekawość. Tym bardziej, że pierwotnie korespondencja między pisarzami miała być objęta tajemnicą do pięćdziesięciu lat po śmierci Miłosza. Powiedzmy sobie to wprost: wszyscy zastanawiali się, czy sławna wzmianka w dzienniku Iwaszkiewicza o „chędożeniu Czesia Miłosza” była prawdą. Nic nie zdradzę, przeczytajcie sami.

Pod względem pewnego rodzaju obnażenia interesujący jest również zbiór fragmentów pamiętnika i listów Marka Hłaski kierowanych głównie do matki. Dowiadujemy się z nich, że ten macho i bon vivant prosił mamunię o pieniądze i jedzenie. Są też watki dramatyczne, na przykład wtedy, kiedy matka przesyła mu zdjęcie rzekomego dziecka Hłaski, które miałby mieć z kuzynką Jerzego Andrzejewskiego. Kiedy pisarz dowiedział się, że przeszło dziesięcioletni chłopiec może być jego synem napisał: „jeśli dziecko jest moje, zajmiemy się nim, to jasne, jeśli nie, to po co ta cała ponura komedia”. Sprawy zasadnicze omawiały były korespondencyjnie. Listy stanowiły bowiem często jedyną formę kontaktu z osobami przebywającymi na emigracji.

Takim przykładem jest choćby wydany tom korespondencji z czasów emigracji wojennej Andrzeja Bobkowskiego i Jana Lechonia. Natomiast portret środowiska powojennych literatów polskich znajdziemy w zbiorze „Na Rogu Stalina i Trzech Krzyży”, czyli listów kierowanych do Jerzego Borejszy, twórcy domu wydawniczego Czytelnik.

Zdjęcie z książki Wydawnictwa Literackiego „W emigracyjnym labiryncie. Listy 1965-1982”. Archiwum domowe Leopolda Tyrmanda.

Podobnie jest z niedawno wydanym zbiorem korespondencji między Leopoldem Tyrmandem a Sławomirem Mrożkiem. Obaj pisarze byli emigrantami, tęskniącymi do Polski i z Polską się wadzącymi. Wymieniali ze sobą setki listów przez prawie dwadzieścia lat traktując swoje pisane rozmówki niczym terapeutyczno-intelektualne gadania odbywające się zwykle gdzieś przy kawiarnianym stoliku. Ironiczny pesymista Mrożek i płynący wiecznie pod prąd Tyrmand, jak nazwał autorów Tadeusz Nyczek, rozdawali ciosy w różnym stylu. Gdybym miała porównać ich do jakiejś dyscypliny sportowej to byłyby to szachy przesuwane szablą. Precyzyjne ruchy, docinki i sugestie sączące się niespiesznie, ale okrutnie celnie i boleśnie. Uwaga, mogą poranić palce.

Wzajemne złośliwości są prawie niewyczuwalne, za to świat obrywa na potęgę. Czytanie tomu to intelektualna przyjemność. „Trwajcie nadal w elastycznej nieufności. To najracjonalniejsza postawa” pisał Tyrmand. Jakże to aktualne.

A jak wyglądałaby korespondencja współczesnych pisarzy i pisarek zebrana w jakiś opasły tom? Przecież większość z niej toczy się zwykle na Messengerze lub innych komunikatorach. A to oznacza liczne naklejki, gify, memy i linki. Wymiana myśli jest mocno kontekstowa, a skrótowe komunikaty wystukiwane są na klawiaturze, a nie pisane na papierze. Sytuacja tworzy nowe poziomy interpretacji. Bo coś, co jest „zwykłym” tekstem, odtworzeniem myśli i zapisków dnia – jak w przypadku zbioru korespondencji Tyrmanda i Mrożka – odbierane może być jako tradycyjny zapis przeszłości, ale dość prosty w odszyfrowaniu. Co jednak zrobić z „chwilówkami” w postaci nawiązania do popkulturowych dzieł, aluzji do środowiskowych awanturek i skandali? Czy za kilka lat nasze korespondencje będą kogoś obchodzić? I czy w ogóle gdzieś zostaną zachowane?

www.unslpash.com/John Jennings

Badacze będą musieli być chyba zarazem informatykami, bo nie wystarczy im wygrzebanie z Muzeum Literatury starych zapisków lub szukanie ich po znajomych i rodzinie pisarzy. Trzeba będzie wyłowić tysiące komunikatów gdzieś z internetowej chmury, a i wtedy nie będzie pewności, że te nasze naklejki będą znaczyć cokolwiek. I wśród nich nie znajdziemy raczej perełek w stylu tyrmandowskiej histerii z powodu łysienia, od którego popada w „metafizykę i religianctwo”. A może i my piszemy do siebie literaturą, tylko zakrywamy to ze wstydem?

Ja w każdym razie nie życzę sobie wydawania moich listów nawet tysiąc lat po śmierci, bo i wtedy spłonę ze wstydu (pozdrowienia dla tych, którzy podejmują ze mną Bitwy na Gify).