Niedawno pojechałem na spotkanie autorskie do pewnego miasteczka. Było miło. Przyszło sporo czytelników. Rozmawialiśmy sobie, odpowiadałem na pytania. Wydaje mi się, że poszło całkiem nieźle. Po wszystkim jedna z pań zapytała mnie, czy może przywiozłem może swoje książki na sprzedaż, bo ona chętnie by jedną kupiła. Zgodnie z prawdą powiedziałem, że nie robię takich rzeczy. Trochę dlatego, że nie mam do tego głowy. Nie chce mi się też po prostu rozkładać całego straganu, wydawać paragonów, resztę, a potem jeszcze rozliczać się ze sprzedanych książek. Przede wszystkim jednak, jeżdżę po Polsce, żeby spotkać się ze swoimi czytelnikami, a nie po to, żeby wcisnąć im kolejny egzemplarz. Nie mam natomiast nic przeciwko, jeśli na spotkaniu pojawi się przedstawiciel lokalnej księgarni. Wydaje mi się to zresztą bardzo dobrym rozwiązaniem. Czytelniczka pokiwała ze zrozumieniem głową. A potem powiedziała, że u nich byłoby o to trudno, bo w mieście nie ma ani jednej księgarni.
Przyznam szczerze, że mnie zatkało. Miasteczko, które odwiedziłem nie było co prawda żadną wielką metropolią. Liczyło sobie około dwadziestu tysięcy mieszkańców, ale fakt, że nie było w nim księgarni jednak mnie zszokował. A potem zacząłem szperać i poznałem liczby. Ostatnie dane pochodzą co prawda z 2019 roku (podaję je za dziennikiem „Rzeczpospolita”), ale myślę, że dobrze oddają również obecny stan. W roku 2009 w Polsce działało około siedem tysięcy księgarni. Przez dziesięć lat ich liczba spadła poniżej czterech tysięcy. Innymi słowy, w przeciągu dekady w Polsce zniknęła co druga.
Nie jestem w stanie zliczyć tych wszystkich godzin, które spędziłem w różnych księgarniach. W tych mniejszych, tych większych. Specjalistyczny i ogólnych. Akademickich, geograficznych, dziecięcych, językowych i komiksowych. Ale pewnie były ich setki, tysiące. Możliwość wędrowania wzdłuż półek, sięgania po kolejne tytuły, oglądania okładek, czytania opisów, przewracania kartek to przyjemność sama w sobie. A jeśli do tego dodamy rozmowę ze znającym się na swojej pracy księgarzem, to znaleźliśmy miejsce niemalże idealne. Są takie miejsca w Polsce. Z głowy mogę wymienić „Smak słowa” w Sopocie, „Sztukę wyboru” z Gdańska, „Tajne komplety” i Księgarnię Hiszpańską „Elite” we Wrocławiu czy „Big Book Cafe” i księgarnie wydawnictwa Czarne z Warszawy.

www.unsplash.com/Ugur Akdemir
Skąd się wziął ten spadek? Powodów oczywiście jest wiele. Wśród nich zmieniające się zachowania zakupowe Polaków, spadek czytelnictwa czy inwazja centrów handlowych. Pytanie, czy coś z tym spróbujemy zrobić? Oczywiście, zawsze można stwierdzić, że wolny rynek zdecydował i tyle. Pozostaje wtedy wzruszyć ramionami i może rzucić jeszcze tę zgraną uwagę na temat mitycznej „niewidzialnej ręki”. Ja jednak z takim postawieniem sprawy się nie zgadzam. Jeśli uważamy, że literatura ma jakąś wartość, że jest nam z różnych powodów (także ekonomicznych przecież!) potrzebna i uznajemy, że należy ją wspierać, to powinniśmy zdać sobie sprawę, że księgarnie są ważnym elementem tego kulturalnego ekosystemu. Do cholery jasnej, jak możemy oczekiwać, że poprawią się wskaźniki czytelnictwa w Polsce skoro ludzie w małych miasteczkach (bo jestem pewien, że to przeze mnie odwiedzane nie jest wyjątkiem) nie mają nawet szans kupić książki? I od razu też powiem, że moim zdaniem księgarnie internetowe nie poprawią sytuacji. Sam jestem ich użytkownikiem, mam zresztą swój ulubiony sklep, ale to jednak coś innego. W Internecie nie spotkamy się z żywym człowiekiem, księgarzem, który czasami pomoże, a czasami zaskoczy, a co najwyżej z bezdusznym marketingowym algorytmem. Nie ma w tym magii. Poza tym, nie mam tutaj twardych danych, raczej intuicję, odpada element impulsywnych zakupów. Do księgarni internetowej przychodzę, żeby kupić konkretną rzecz. Nie buszuję w jej zbiorach, nie sprawdzam, co jest, a czego nie ma. Robię zakupy i wracam na Facebooka. Za to nie raz i nie dwa się zdarzyło, że z tradycyjnej księgarni wyszedłem z naręczem książek, których wcale nie planowałem zakupić. No i wreszcie ostatni element. Tradycyjna księgarnia to konkretny sklep w konkretnym miejscu ze sklepową witryną. Żywy dowód na to, że książki istnieją i są obecne w miejskiej przestrzeni.
Jak można pomóc księgarniom? Istnieje kilka narzędzi. Po pierwsze, samorządy mogą obniżyć czynsze takim lokalom. To rozwiązanie najprostsze i najszybsze. Ale o ograniczonej skuteczności. Możemy także przyjrzeć się sprawie nie od strony kosztów, ale strony dochodów. I tutaj też pojawiają się pewne propozycje. Możemy sobie wyobrazić na przykład, że szkoły hurtowo kupują podręczniki w lokalnych księgarniach. Tak samo robią biblioteki. Zamiast zamawiać bezpośrednio u wydawcy czy dystrybutora, pieniądze zostawiają u miejscowego księgarza. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to się wiąże z kosztami. Takie podręczniki i książki będą wtedy po prostu droższe. Więcej płacić będą rodzice, biblioteki zamówią mniej pozycji do swoich zbiorów. Ale zyskamy przecież coś w zamian. Dobrze funkcjonującą księgarnię. Tylko tyle. Aż tyle. Może warto się nad tym zastanowić i jednak coś zrobić, zanim z miast i miasteczek w całej Polsce zniknie kolejnych kilkaset księgarni.
Wojciech Chmielarz