Przedpremierowy fragment „Polowania na zło” Chrisa Cartera!

Chris Carter, fot: smakksiazki.pl

Nie wiem jak Państwo, ale ja lubię ten okres oczekiwania na książki Chrisa Cartera. Niby już za moment, ale jednak jeszcze chwila. Na szczęście jest Internet i przy kawie możecie narobić sobie jeszcze większego smaka na „Polowanie na zło”. Poniżej macie przedpremierowy fragment, a premiera już 15 kwietnia. Pewnie wtedy też będziemy siedzieć w domach i rozmyślać nad tym, kiedy wirus sobie pójdzie. Książkę możecie kupić klikając w okładkę zamieszczoną w tekście, albo tutaj (klik). No to nie przeszkadzam, miłej lektury, uważajcie na siebie, oddaję Was w ręce Roberta Huntera. 

Jeden

Tego ranka Jordan Weaver potrzebował dokładnie dwudziestu ośmiu minut i trzydziestu jeden sekund, aby przebyć czternaście i pół kilometra dzielące jego dom od miejsca pracy, czyli o jakieś dwanaście minut więcej niż zwykle. Wszystko przez zepsutą ciężarówkę, która częściowo blokowała jeden ze zjazdów z autostrady numer 58. Zaparkowanie samochodu i dotarcie od parkingu do wejścia dla personelu kosztowało go następną minutę i dwadzieścia dwie sekundy. Przebrnięcie przez ochronę, odbicie karty, pozostawienie torby w szafce i szybka wizyta w toalecie zajęły osiem minut i czterdzieści dziewięć sekund. Nalanie kawy z ekspresu i spacer korytarzem prowadzącym do stróżówki to kolejna minuta i dwadzieścia siedem sekund. To oznaczało, że Jordan Weaver – strażnik skrzydła szpitalnego w więzieniu federalnym w Wirginii – potrzebował czterdziestu minut i ośmiu sekund, aby pokonać dystans dzielący jego dom od najgorszych chwil jego życia.

Gdy Jordan wyszedł zza rogu i spojrzał na znajdującą się przed nim stróżówkę, poczuł ucisk w gardle, serce zaś zaczęło mu bić znacznie szybciej. Kwadratowe pomieszczenie z dużymi kuloodpornymi szybami nigdy, przenigdy, nie pozostawało bez nadzoru. Tymczasem teraz nie widział nikogo w środku. To pierwsza rzecz, która go zaniepokoiła. Druga to antywłamaniowe drzwi, które stały otworem, co stanowiło ogromne naruszenie regulaminu. Przeraził się jednak, upuścił kubek z kawą i zaczął się modlić do Boga, aby wszystko było tylko snem, dopiero na widok plam i smug krwi, które dostrzegł na jednej z szyb.

– Nie, nie, nie… – Jego słowa stawały się coraz głośniejsze, gdy przechodził od marszu do najszybszego sprintu. Z każdym krokiem wielki pęk kluczy, wiszący u jego pasa, obijał się z brzękiem o prawe udo.

Strażnik dopadł do wejścia w ciągu dwóch sekund. Wówczas koszmar stał się rzeczywistością.

Na podłodze stróżówki w ogromnej kałuży krwi leżeli Vargas i Bates. Ich odrzucone do tyłu głowy ukazywały straszliwe rany: głębokie rozcięcia biegnące przez całą szerokość szyi. Zarówno żyła szyjna wewnętrzna, tętnica, jak i krtań zostały rozpłatane.

– O kurwa!

Na drugim końcu pomieszczenia znajdował się pielęgniarz Frank Wilson – dwudziestoczteroletni Azjata, który niedawno ukończył Uniwersytet Old Dominion w Norfolk. Jego ciało spoczywało na obrotowym fotelu. Gardło poderżnięto mu z taką gwałtownością, że niewiele brakowało, aby doszło do dekapitacji. W przeciwieństwie do dwóch martwych strażników, mężczyzna miał otwarte, pełne przerażenia oczy. Wydawało się, że wpatruje się prosto w Jordana i nawet po śmierci nadal błaga o pomoc. Cała trójka została rozebrana do bielizny. Broń funkcjonariuszy również zniknęła.

– Jezu Chryste! Co się tutaj stało?

Roztrzęsiony Weaver przeszedł nad ciałem Vargasa, aby dotrzeć do panelu kontrolnego i włącznika alarmu. Gdy uderzył w niego otwartą dłonią, całą placówkę wypełnił ogłuszający ryk syren.

W zachodnim skrzydle szpitalnym znajdowało się osiem cel. Zgodnie z dokumentami obecnie zajęta była tylko ta z numerem jeden. Strażnik natychmiast spojrzał na ekrany zbryzganych krwią monitorów – dokładniej mówiąc, na ten znajdujący się na samym końcu po lewej.

Cela była pusta. Drzwi otwarte na oścież.

– Kurwa, kurwa, kurwa!

Weaver poczuł, jak miękną mu nogi. Pracował jako strażnik w skrzydle szpitalnym od dziewięciu lat, w tym czasie nie uciekł ani jeden więzień.

– Kurwa! – wrzasnął na całe gardło. – Jak to się stało, do ciężkiej cholery?

Ponownie rozejrzał się po stróżówce. Nigdy jeszcze nie widział tyle krwi. To więzienie o zaostrzonym rygorze, ale w ciągu tych dziewięciu lat nie zginął żaden ze strażników.

– Kuuuuurwa!

Nagle Jordan zamilkł, jego mózg zarejestrował coś, co wcześniej mu umknęło.

We wnętrzu uchylonej szuflady mrugało blade, białe światło.

– Co jest?

Ponownie musiał przestąpić nad ciałem Vargasa. Poślizgnął się w kałuży krwi, instynktownie wyciągnął przed siebie ręce, próbując się czegoś chwycić. Lewa dłoń nie napotkała nic na swojej drodze. Natomiast prawa zacisnęła się na uchylonej szufladzie. Starał się stanąć prosto, ale znowu się poślizgnął. Przytrzymał się szuflady, otwierając ją przy okazji do końca.

Nawet przez głośny ryk syren do jego uszu doleciało dziwne kliknięcie.

To ostatni dźwięk, jaki usłyszał, zanim jego głowa eksplodowała, stając się mieszaniną krwi, kości i substancji szarej.

Dwa

NCAVC, czyli Narodowe Centrum ds. Analizy Przestępstw z Użyciem Przemocy, to specjalistyczny departament FBI, powołany w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym roku, chociaż oficjalnie funkcjonował od czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego. Jego podstawowym zadaniem było wspieranie policji i pozostałych służb w dochodzeniach w niezwykłych lub powtarzających się przestępstwach, nie tylko w kraju, ale i na całym świecie.

Adrian Kennedy, dyrektor tej jednostki, koordynował większość jej działań z kwatery głównej, mieszczącej się w akademii FBI niedaleko miasta Quantico w Wirginii, albo ze swojego przestronnego biura położonego na najwyższym piętrze słynnego budynku J. Edgara Hoovera w Waszyngtonie. Jednak zrządzeniem losu, gdy tego poranka zadzwoniła jego komórka, Adrian nie przebywał w żadnym z tych dwóch miejsc. Przyleciał do Los Angeles, aby zakończyć prowadzone wspólnie z lokalną policją śledztwo w sprawie seryjnego mordercy.

– Pogrzeb agenta specjalnego Larry’ego Williamsa odbędzie się w Waszyngtonie za dwa dni – oznajmił Hunterowi i Garcii. Jego głos z natury był zachrypnięty, ale całe dekady palenia tytoniu jeszcze spotęgowały ten efekt. Teraz dodatkowo brzmiało w nim zmęczenie. – Pomyślałem, że może chcielibyście przyjechać.

– Załatwimy co trzeba i stawimy się – odpowiedział Robert. Sprawiał wrażenie równie zmęczonego. Wyraźne worki pod oczami zdradzały, jak mało spał w ostatnich dniach.

Carlos pokiwał głową.

– Na pewno przyjedziemy. Williams był świetnym agentem.

– Jednym z moich najlepszych – przytaknął smutno Adrian. – Przyjaźniliśmy się.

– Praca z nim była zaszczytem – dodał Hunter.

Dyrektor FBI zamilkł, wpatrując się w dal, jakby intensywnie nad czymś myślał. Wówczas poczuł telefon wibrujący w jego kieszeni. Uniósł palec wskazujący lewej dłoni, dając detektywom znak, żeby zaczekali chwilę, po czym odebrał połączenie.

– Adrian Kennedy – rzucił do słuchawki, a następnie słuchał przez moment. Po chwili na jego twarzy odmalowało się kolejno zdziwienie, niedowierzanie, a na koniec osłupienie.

– Co masz na myśli, mówiąc „zniknął”?

Te słowa sprawiły, że obaj mężczyźni spojrzeli na niego z wyczekiwaniem.

– Kiedy to się stało? – Cień obawy pojawił się w głosie Kennedy’ego.

– Co się dzieje? – zapytał Garcia.

Dyrektor na migi pokazał, aby mu nie przerywali.

– Jak, do ciężkiej cholery, to w ogóle możliwe? – Mówiąc to, wzruszył ramionami. Niepokój w jego głosie zamienił się w gniew. – Popraw mnie, jeśli się mylę, ale to miało być więzienie o zaostrzonym rygorze, prawda?

– …

– W jaki sposób więzień takiej placówki mógł sobie wyjść na wolność z pilnie strzeżonego budynku, przekroczyć bramy i wszystkie punkty kontrolne, i nikt go po drodze nie zatrzymał? Co to za cyrk?

– …

– Przepraszam, gdzie go przeniesiono? – Wściekłe spojrzenie Kennedy’ego napotkało zaniepokojony wzrok Huntera.

– …

– Mimo wszystko ochrona powinna… – Adrian urwał w pół zdania. – Ilu strażników zabił?

Gdy usłyszał odpowiedź, przytknął dłoń do czoła i zaczął masować skronie kciukiem i palcem wskazującym.

– Pułapka w stróżówce? – Otworzył szeroko oczy. – Jakim cudem ją tam umieścił? I z czego ją zrobił?

– …

– Jak, na litość boską, dostał…? – Ponownie przerwał, zdając sobie sprawę, że pytania „jak” nie mają już żadnego sensu. – Dobra. Natychmiast wydajcie ogólnokrajowy list gończy. Natychmiast, rozumiemy się? Ma dotrzeć do każdego komisariatu, nieważne jak małego. Wszyscy mają się tym zająć. Poinformujcie też Departament Sprawiedliwości, że poszukiwania zbiega będą koordynowane nie tylko przez szeryfów federalnych, ale także przez FBI. Chcę dostać nazwisko naczelnika więzienia. Ktoś beknie za tę niekompetencję. Możesz być pewien… Jest jeszcze coś? Co niby jeszcze może być?

Słuchał w milczeniu przez dłuższą chwilę.

– Czekaj, czekaj – przerwał w końcu rozmówcy. – Musisz mi to powtórzyć. Zrób głęboki wdech, uspokój się i powiedz jeszcze raz, ale powoli.

Kennedy zerknął na Huntera, na jego twarzy odmalował się ból.

– Jesteś pewny? – zapytał. – W porządku. – Wydawał się pokonany. – Wyślij mi zdjęcie, jako potwierdzenie. Teraz, słyszysz?

– …

– Tak, teraz.

Adrian się rozłączył, żeby nie rzucić telefonem o ścianę, głęboko nabrał powietrza i trzymał je w płucach tak długo, jak tylko mógł.

– Co się stało? – zapytał z niepokojem Robert.

Brak odpowiedzi.

– Adrian. Co, do cholery, się stało?

Gdy mężczyzna w końcu na niego spojrzał, miał pustkę w oczach, wyglądał na zagubionego. Detektyw dostrzegł w nich coś jeszcze, ale nie potrafił tego zidentyfikować.

– Zniknął – odpowiedział Kennedy. – Uciekł. Wyszedł z więzienia federalnego o zaostrzonym rygorze, zupełnie jakby nikt go nie pilnował. Zabił po drodze trzech strażników i dwóch sanitariuszy.

– Kto uciekł? – dociekał Garcia. Był wyraźnie zdezorientowany. – Na pewno nie morderca, którego właśnie złapaliśmy. Nie został jeszcze skazany, zatem nie mógł trafić do więzienia federalnego, chociaż bez wątpienia to nastąpi.

– Nie, to nie jest morderca, którego właśnie złapaliście – potwierdził Adrian.

– No to kto to jest?

Dyrektor FBI popatrzył na Huntera. Robert ponownie zauważył coś w jego spojrzeniu, tym razem udało mu się to jednak rozpoznać. Mężczyźnie było przykro. W jego oczach kryła się swego rodzaju prośba o wybaczenie.

Detektyw poczuł ucisk w żołądku. Nie musiał pytać. Doskonale wiedział, czyje nazwisko zaraz padnie.

Carlos z kolei nie miał zielonego pojęcia, o kim mówi Kennedy, ale uchwycił nieme porozumienie pomiędzy nim a swoim partnerem.

– Kto uciekł? – naciskał dalej.

– Lucien – oznajmił w końcu Adrian.

– Lucien? – Garcia wodził wzrokiem po obu rozmówcach. – Jaki Lucien?

Hunter otworzył oczy, ale się nie odezwał. Dyrektor podjął się wyjaśnienia.

– Lucien Folter.

Gdy wypowiedział te słowa, postawa Roberta uległa zmianie: teraz sprawiał wrażenie udręczonego.

Carlos nigdy jeszcze nie widział swojego partnera w takim stanie. Gdyby nie znał go tak dobrze, uznałby, że ten się boi.

– Kim, do jasnej cholery, jest Lucien Folter?

Adam Szaja i Chris Carter, fot: smakksiazki.pl

Trzy

Robert był jedynakiem, jego rodzice należeli do klasy średniej. Mieszkali w Compton, dość ubogiej dzielnicy w południowej części Los Angeles. Jego matka przegrała walkę z rakiem, kiedy miał zaledwie siedem lat. Ojciec nie ożenił się ponownie i musiał pracować na dwa etaty, żeby dać radę samotnie wychować syna. Od najmłodszych lat było oczywiste, że Hunter jest inny niż rówieśnicy. Wyciągał wnioski szybciej od pozostałych dzieci. Szkoła go nudziła i frustrowała. Rozwiązał wszystkie zadania z podręczników do szóstej klasy w mniej niż dwa miesiące, więc żeby się czymś zająć, przerobił następnie materiał siódmej, ósmej i dziewiątej klasy. Wówczas dyrektor szkoły skontaktował się z Komisją Edukacji w Los Angeles i po całym szeregu testów i egzaminów, w wieku dwunastu lat, Robert dostał stypendium w szkole dla uzdolnionych Mirman. Gdy miał czternaście lat, ukończył już program z angielskiego, historii, matematyki, biologii i chemii. Czteroletnie liceum udało mu się skończyć w dwa lata i w wieku piętnastu lat opuścił szkołę z wyróżnieniem. Otrzymawszy rekomendacje od wszystkich nauczycieli, Hunter został przyjęty „na szczególnych warunkach” na Uniwersytet Stanforda. Co prawda Robert był przystojnym chłopakiem, ale jego młody wiek, niezwykle szczupła budowa ciała i nietypowy styl sprawiły, że dziewczyny się nim w ogóle nie interesowały, natomiast stał się łatwym celem dla szkolnych osiłków. Nie garnął się do sportu, wolny czas wolał spędzać w bibliotece, niezwykle szybko pochłaniając książki z mnóstwa różnych dziedzin. Właśnie wtedy odkrył w sobie fascynację kryminologią i procesami myślowymi tych, których nazywamy „złymi”.

Utrzymanie najwyższej średniej na studiach nie stanowiło dla niego problemu, w przeciwieństwie do nawiązywania relacji z innymi. Szybko miał dosyć tego, że silniejsi nim pomiatają, biją i nazywają „wykałaczką”. Za radą przyjaciela zapisał się na siłownię i na zajęcia walki wręcz. Nie przejmował się fizycznym wyczerpaniem, ćwiczył niczym profesjonalny kulturysta. Rok intensywnych treningów przyniósł widoczne efekty: jego ciało stało się znacznie bardziej umięśnione. „Wykałaczka” przeistoczył się w wysportowanego chłopaka, który w niecałe dwa lata uzyskał czarny pas w karate. Zaczepki osiłków ustały, przyciągnął też uwagę dziewcząt.

W wieku dziewiętnastu lat Hunter uzyskał tytuł magistra psychologii – summa cum laude – cztery lata później został zaś doktorem kryminalnej analizy behawioralnej i biopsychologii. Dzięki jednemu z profesorów jego praca doktorska zatytułowana Zaawansowane badania psychologiczne nad działalnością kryminalną stała się materiałem obowiązkowym w akademii FBI w Quantico w Wirginii.

Zaledwie dwa tygodnie po uzyskaniu doktoratu cały świat Roberta legł w gruzach po raz drugi.

Od trzech i pół roku jego ojciec pracował jako ochroniarz w Bank of America na Avalon Boulevard. Podczas napadu został postrzelony w klatkę piersiową. Operowano go przez kilka godzin, po czym zapadł w śpiączkę. Nic więcej nie dało się zrobić. Można było tylko czekać.

Zatem Robert czekał. Siedział u boku ojca i patrzył, jak jego stan stopniowo się pogarsza. Po dwunastu tygodniach zmarł. Ten czas odmienił Huntera. Mógł myśleć tylko o zemście. Kiedy policja powiedziała, że nie mają żadnego podejrzanego, do Roberta dotarło, że morderca ojca nie zostanie złapany. Poczuł się całkowicie bezsilny, to z kolei przepełniło go wściekłością. Po pogrzebie doszedł do wniosku, że studiowanie umysłów przestępców to za mało. Zawsze będzie za mało. Musiał zacząć ich ścigać osobiście.

Po dołączeniu do policji Hunter błyskawicznie awansował: został najmłodszym detektywem w historii Los Angeles. Szybko przeniesiono go również do sekcji specjalnej wydziału zabójstw, która zajmowała się wyłącznie sprawami seryjnych morderców, wymagającymi znacznych nakładów pracy i wiedzy eksperckiej. Jeśli chodziło o morderstwa, Los Angeles to zupełnie niezwykłe miejsce. Nie ma drugiego takiego na całym świecie. Z jakiegoś powodu przyciągało, a być może nawet i rodziło szczególny rodzaj psychopatów, co z kolei skłoniło burmistrza i samą policję do stworzenia jeszcze bardziej elitarnej jednostki wewnątrz sekcji specjalnej. Przestępstwa, które cechowała przytłaczająca wprost dawka sadyzmu i brutalności, oznaczano jako „szczególnie okrutne”. Robert dowodził jednostką, która przejmowała takie właśnie sprawy. W swoim życiu widział więcej okropieństw niż jakikolwiek inny policjant… kiedykolwiek. Nic go nie przerażało ani nie szokowało. Dlatego Garcia był tak zaskoczony.

– Kim, do cholery, jest Lucien Folter? – zapytał ponownie, zerkając na Kennedy’ego i Huntera.

Żaden z nich nie spojrzał mu w oczy.

– Robert. – Tym razem ton Carlosa przypominał ton ojca dyscyplinującego nieposłuszne dziecko. – Kim, do cholery, jest Lucien Folter?

– Mówiąc w skrócie…

Hunter popatrzył w końcu w oczy partnera, jednak odpowiedź nadeszła od Adriana. Jego głos brzmiał jeszcze bardziej złowieszczo niż przed chwilą.

– Lucien Folter to…

Garcia odwrócił się do niego.

– …zło w ludzkiej postaci.