Lubię podcasty tematyczne. Oczywiście nie wszystkie, wiele zależy od tematu, ale oprócz konkretnych tytułów, które nie czas i miejsce wymieniać, podoba mi się sama idea. To trochę podobnie jak z blogami tematycznymi. Lubię jak ktoś czasem skondensuje dla mnie wiedzę, przedstawi ją fajnie i zwięźle, pomoże mi być na bieżąco w kwestiach, które interesują mnie nie dość, by się wgłębiać na poważnie, ale mimo wszystko troszkę.
Lubię, gdy ludzie w podcastach rozmawiają. I nie mam tu na myśli wywiadów, ale faktyczną rozmowę na jakiś temat, gdzie oprócz przekazywanej wiedzy pojawia się jakiś do tej wiedzy komentarz, czasem żart, czasem jakaś osobista anegdota.
Lubię, gdy we wpisach blogowych widać styl blogera, jego faktyczne zainteresowanie tematem, wnioski.
Słowem, niezależnie od medium, lubię, to, co w przekazywaniu opowieści podobało mi się zawsze – wykorzystanie konkretnej platformy, by jak najlepiej oddać daną historię. Bo tak, blog czy podcast mogą być nośnikiem opowieści równie dobrym, co powieść, komiks, stand up, teatr, piosenka czy film. I też ma swoją specyfikę.
To, czego natomiast nie lubię…
Po pierwsze nie znoszę żerowania na czyjejś pracy. Niedawno głośna była u nas sprawa blogera, który przywłaszczał sobie cudze tematy i cudze prace i publikował je w sieci jako swoje materiały. Mniejsza o personalia i dane, ale zaskakujące wydaje się zjawisko. W dzisiejszych czasach programów antyplagiatowych, w czasach ogromnych baz tekstowych, cyfrowych bibliotek etc. proces uchodził typkowi bardzo długo, popularność rosła, a nowe teksty pojawiały się jeden po drugim i budowały renomę i prestiż. Bo tak, tematy były bardzo różne, zadania domowe w tekstach odrobione na tip top, moc opowieści godna profesjonalnego reportażysty. Bo i rzeczywiście były to opowieści tworzone przez reportażystów, a przez typka jedynie zaadaptowane na bloga bez podania źródeł. Za to za darmo, bądź za dobrowolne składki patronów.
Jak to się mogło stać? Dość prosto! Ludziom wiedza uzyskana z przeczytania notki blogowej w całości wystarczała, więc nie zgłębiali tematu, bo nie czytają książek. Skoro nie zgłębiali tematu, nie mogli wiedzieć, że wpisy to teksty kradzione i przemalowane na nowy kolor dla niepoznaki.
To oczywiście dość skrajny przypadek, ale można podać szereg mniejszych, nie tak oczywistych prawnie, a mimo to nie dających mi spokoju. Oto bowiem niezwykle często trafiam na podcasty i blogi, które, jeśli nie są lifestylem, a rzeczywiście programem tematycznym, rżną streszczenia pojedynczych książek. Nie dokonują kompilacji, porównania materiałów. Nie, są brykami jednej, konkretnej pozycji, konkretnego autora. Opowiedziane swoimi słowami, więc bez jakiegokolwiek odniesienia do źródeł. Inaczej więc mówiąc, ktoś odwalił pracę reasercherską do książki, a ktoś inny ograniczył się do zrobienia notatek z gotowej książki i przeczytania tychże, bądź powiedzenia ich własnymi słowami w ramach nagrania. No trudno się dziwić, że nowe formy wypierają stare. To trochę tak, jakby dzieci podkradały rodzicom pieniądze i obnosiły się dumą, że są bogatsze od swoich starych!
www.unsplash.com/Markus Spiske
Nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że uważam, że forma jaką jest podcast czy blog tematyczny musi być wtórna wobec książek reporterskich. Znam szereg świetnych podcastów, gdzie ludzie robią naprawdę dobrą robotę od początku do końca i zdobywają markę tak, jak należy. Ale ogrom tego na co trafiam idzie na łatwiznę. I zalewa nas kradzionymi treściami, tłumacząc się bełkotliwie i zwykle bezzasadnie prawem cytatu.
Po drugie nie podoba mi się niezwykle częsty brak przykładania się do formy. I znowu, znam szereg wyjątków, ale ogrom tego, co czytam i słucham to streszczenia bez krztyny finezji, albo z formą niedopasowaną kompletnie do przekazywanych treści. To ostatnie zresztą niezwykle często towarzyszy twórcom z drugiej ręki. Dla nich to tylko temat przeczytany i streszczony, nie przeżywany na etapie zbierania materiałów, porządkowania ich, dobierania i spisywania. W tym znaczeniu blogerzy i twórcy podcastów są jedynie nieudolnymi odtwórcami i trudno ich za to szanować.
Zmierzam do tego, że patrzę na rozwój rynku podcastowego w Polsce (bo ten jest, zwłaszcza u nas, wciąż dość świeży, choć już nie nowy) z pewnym niepokojem i z pewną nadzieją. Nadzieją, bo to forma z ogromnym potencjałem, co czasem tu i tam widać. Miksy wywiadów, felietonów, opowieści ogniskowych, dyskusji i szeregu innych form dają możliwości o których wielu się nie śniło, a dodatkowo Internet daje potencjalne zasięgi.
Niepokojem, bo to, co widzę to bardzo szybkie pójście w tempo kosztem jakości dostarczanego materiału *. Internet to medium szybkie, w natłoku rzeczy rozbłyskają i gasną, ale to nie powinno usprawiedliwiać twórców. Nie można mówić, że taka czy inna forma wygrywa z książką, gdy wszystko co czasochłonne owa nowa forma z tej książki czerpie, a resztę kastruje jako niepotrzebną.
Dlatego apeluję. Jeśli traficie na fajny podcast czy blog, a w nim interesujące treści, zgłębcie temat. A jeśli, czego nie życzę, okaże się, że owa fajność wpisu czy nagrania jest tak naprawdę zasługą kogoś innego, czyjejś ciężkiej, ukradzionej pracy, tępcie, nagłaśniajcie, zgłaszajcie **. Posprzątajmy blogosferę i strefy podcastowe. Niech twórcy dają nam nową jakość, a nie nowe szaty Cesarza.
* I tak, u pisarzy też to się zdarza, podkreślałem to po wielokroć, więc może już wystarczy, by nikogo nie piekły uszy.
** To samo tyczy się plagiatów książkowych, jak choćby ostatni, całkiem głośny, podróżniczy, ale felieton jakby nie o tym.
Jakub Ćwiek