Był niedawno felieton optymistyczny, to pomyślałem sobie, że czas wrócić do ogólnego narzekania. Ta myśl po przeczytaniu kryminału polskiego autora pojawia mi się w głowie tak często, że właściwie przestałem ją zauważać – fajna książka, ale szkoda, że nie popracował nad nią trochę dłużej
Bo rozumiecie Państwo, kończę powieść. Odkładam na bok. I często niby na pierwszy rzut oka wszystko gra, ale jednak coś mnie w tym wszystkim gryzie. Zaczynam analizować fabułę. I wystarczy tylko lekko poskrobać z wierzchu i okazuje się, że pojawia się jeden błąd za drugim, nieprawdopodobieństwo goni nieprawdopodobieństwo, a postacie, które na początku były okej, w pewnym momencie tracą takich drobiazg jak wiarygodność psychologiczna i zmieniają się manekiny, które robią to, co im autor każe. Natężenie tych zjawisk jest mniejsze lub większe. Czasami można przymknąć oko. Czasami mam ochotę książką rzucić o ścianę.
A chciałbym dostawać książki dopracowane. Chociaż przyznaję, że to wyznanie aż dziwnie brzmi. Bo wydaje się, że to rzecz oczywista i powinno na tym wszystkim zależeć. Tymczasem nie. Raz po raz czytam książki z logicznymi błędami. I najbardziej boli to, że tego dałoby się uniknąć. Wystarczyłoby trochę nad daną powieścią popracować albo na etapie planowania, albo już w redakcji. W wielu przypadkach wystarczy jedno zdanie, lekkie przemodelowanie całości. Usunięcie jednego wątku, jednej sceny. Albo dodanie dwóch, trzech dialogów. Jednak autorzy i wydawnictwa nie mają na to czasu? Dlaczego?
Z prostej przyczyny – rynek wymaga na nas, żebyśmy pisali i wydawali coraz więcej, coraz szybciej. Celowo piszę rynek, a nie czytelnicy. Bo czytelnicy co prawda na forach proszą o kolejne książki, ale równocześnie skarżą się na rosnące koło ich łóżek „kupki wstydu” czy w ogóle „hałdy hańby”. Myślę, że parę osób by się ucieszyło z tego, gdyby jednak ukazywało się mniej nowości. Decydująca wydaje mi się polityka sieci księgarskich, które wymagają ciągłej zmiany asortymentu. A skoro tak, to trzeba im dostarczać ciągle nowe tytuły.
Co to oznacza dla pisarza? Książka w Polsce żyje średnio trzy miesiące. Czyli ledwo po kwartale, jeśli dana powieść się nie sprzedaje, to znika z księgarskich półek. Oczywiście, są wyjątki od tej reguły, ale są one właśnie wyjątkami. Autor ma więc świadomość, że ma zaledwie trzy miesiące, żeby zarobić na swojej pracy. A biorąc pod uwagę, że czytelnictwo w Polsce wygląda tak, jak wygląda, rynek jest dość płytki, to raczej nie ma szans, żeby w tym czasie sprzedał tyle egzemplarzy, żeby mieć się za co utrzymać przez najbliższe dwanaście miesięcy. Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Napisać i wydać kolejną książkę.
www.unsplash.com/Claudia Wolff
Tylko ile da się napisać powieści w ciągu roku tak, żeby móc poświęcić odpowiednią ilość czasu na planowanie, research, pisanie, redakcję, promocję? Nie będę tu Państwu odpowiadał na to pytanie. Są różne sytuacje, różni autorzy, różne powieści. Ale od pewnego momentu jeden z tych etapów pracy nad kryminałów musi ucierpieć. I to widać na naszym rynku – za liczbą wydawanych kryminałów (ponad 400 rocznie!) nie idzie jakość.
Zdaję sobie sprawę, z jakim naiwnym apelem teraz wystąpię, jak dziwnie to zabrzmi i jak to rozwiązanie jest nierealne – a gdyby tak pisać mniej książek? Bo mam wrażenie, że wszyscy by na tym zyskali. My, autorzy, mielibyśmy więcej czasu na dopracowanie swoich powieści, zebranie materiałów, redakcję, spotkania z czytelnikami, ale także na zwyczajny odpoczynek. Bo on też jest ważną częścią twórczego procesu. Czytelnicy mogliby nadrobić zaległości, zmniejszyłyby się kupki wstydu, dostawaliby też po prostu lepsze książki. Wydawnictwa miałaby czas, żeby w spokoju promować swoje tytuły. Cykl życia książki zwiększyłby się z tych nieszczęsnych trzech miesięcy do pół roku albo i dłużej. I wreszcie, to nie tak, że ogólna sprzedaż książki by spadła. Pewnie pozostałaby taka sama. Dzielona byłaby tylko na mniejszą liczbę tytułów. Poszkodowani ewentualni byliby debiutanci, bo na takim rynku trudniej byłoby im wydać książkę. Ale czy na pewno? W obecnych warunkach debiut jest jak mrugnięcie okiem. Znika, zanim ktokolwiek zdąży go zauważyć.
Czuję się też trochę w tych swoich rozważaniach osamotniony. Bo niejednokrotnie mam wrażenie, że tylko ja zwracam na te rzeczy uwagę. Tylko ja się domagam, żeby autorzy, ale przede wszystkim wydawnictwa, traktowały mnie jako czytelnika z szacunkiem. Zdarzają się przecież kryminały, które są zupełnie pozbawione sensu. I to nie w tym znaczeniu, że jakieś wydarzenia są mało prawdopodobne, ale w tym najbardziej fundamentalnym. Po prostu luka w fabule jest tak gigantyczna, że wszelki sens do niej wpada i potem umiera cichutku chlipiąc w ciemności. A wiecie Państwo, co jest najgorsze – te powieści stają się bestsellerami.
Może to więc tylko ja i parę osób. A większość czytelników wcale nie chce dobrych książek. Wystarczy, jeśli są szybko pisane.
Wojciech Chmielarz