Odwiedziłem ich dziesiątki, a jednak wchodząc do każdej kolejnej czuje dreszczyk emocji. Zastanawiam się, co tam znajdę. Jakie książki odkryję, na jakich autorów trafię. Jaka przygoda na mnie czeka podczas wędrówki między półkami. I nie ważne, czy placówka jest duża, czy mała. O czym piszę? O bibliotekach oczywiście.
Też tak Państwo macie? Dla mnie biblioteki to miejsca szczególne. Nie policzę godzin, ile spędziłem buszując wśród półek, odnajdując ulubionych autorów lub takich zupełnie nowych. Szukając, sprawdzając, często błądząc i równocześnie odkrywając bogactwa świata literatury.
Najważniejsze biblioteki w moim życiu? Pierwsza to ta, w której pracowała moja babcia. Wcześniej była polonistką w szkole podstawowej. Odeszła na emeryturę, ale długo na niej nie wytrzymała. Zatrudniła się jako bibliotekarka w placówce w… szpitalu. A ja tam regularnie spędzałem długie godziny po pierwszych klasach podstawówki, czekając aż odbiorą mnie rodzice. Buszowałem wtedy wśród starych, rozsypujących się książeczek o małpce Fiki Miki i Koziołku Matołku, wierszy Tuwima, Brzechwy, bajek i baśni. To tam po raz pierwszy miałem w dłoni książki Ludluma z tymi fantastycznymi okładkami wydawnictwa Amber, pełnymi wybuchów, płonących helikopterów, półnagich kobiet w bikini i umięśnionych facetów z wielkimi karabinami, które wypluwały z siebie strugi pocisków. Tam też zafascynowała mnie powieść cykl „Kraby” Guy’a N. Smitha. Żeby była jasność, również z powodu okładki (nie wiedziałem jeszcze, że nie tak powinno się oceniać książki 😉 ). No i komiksy. „Tytus, Romek i Atomek”, „Kajko i Kokosz”, „Jonka, Jonek i Kleks”, cała polska klasyka, którą przeczytałem po kilka razy. Do tego „Thorgal”, ale i pierwsze wydania w Polsce przygód Spidermana, Batmana, Supermana z wydawnictwa TM-Semic. Filię odwiedzali głównie pacjenci. Panowie w pidżamach i kapciach na nogach, panie w szlafrokach. Czasami wymykałem się na spacery. Krążyłem po oddziałach, zaglądając, jak każdy ciekawski dzieciak, do każdej otwartej sali. Z jakiegoś powodu, nikt mnie nie przeganiał. Do dziś pamiętam tamten ostry zapach środków odkażających. Jeśli zastanawiacie się Państwo, skąd niechęć Mortki do szpitali – to wynika ona właśnie z tego wspomnienia. Chociaż sam szpitali się nie boję.
Ta druga, czyli Miejska Biblioteka Publiczna w Gliwicach na ulicy Kościuszki, główna placówka w mieście. Przebierałem nogami, żeby móc się do niej zapisać. Chodziło mi oczywiście o tę część dla dorosłych, bo książki dla dzieci dość wcześnie przestały mnie interesować. Kiedy dostałem wreszcie kartę biblioteczną, traktowałem ją jak największy skarb. Co pamiętam najlepiej? Dwie rzeczy. Najpierw całe półtora regału (sic!) wypełnione fantastyką (szybko zresztą większość przeczytałem). Kolorowe grzbiety, nieznani autorzy, twórcy z polski i zagranicy. Potem, półka na której leżały nowości. Kilka, kilkanaście pozycji prosto z księgarni. Młodszych czytelników smakksiazki.pl może to zaskakiwać, ale tak to kiedyś wyglądało. Biblioteki były niedoinwestowane. Nowych pozycji było jak na lekarstwo. Przeważały zakupy jeszcze z lat osiemdziesiątych. Na Kościuszki obserwowałem, jak ten stan się powoli zmienia.
Wreszcie numer trzy. Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego. Słynny BUW. Jedno z pierwszych miejsc, które odwiedziłem po przeprowadzce do Warszawy. Nie z własnej woli, żeby nie było. Po prostu mieliśmy tam obowiązkowe szkolenia dla studentów. Ale chętnie tam wracałem. I z powodu księgozbioru i z powodu faktu, że mieli tam ogólnodostępny internet. Ale, znowu ciekawostka dla młodszych czytelników, nie wi-fi, ale z kabla. Trzeba było przynieść swój komputer i się podpiąć. Zawsze trzeba było czekać w dość sporej kolejce (chyba, że się przychodziło nieprzyzwoicie wcześnie lub nieprzyzwoicie późno). Do dziś zastanawiam się, gdzie spędziłem więcej czasu – w BUWie, czy na piwie w Harendzie, która znajduje się tuż obok mojego wydziału. Chyba jednak w tym pierwszym. Chociaż w Harendzie zostawiłem na pewno więcej pieniędzy (a także laptop, który jednak udało się odzyskać, i kowbojski kapelusz, który jednak zaginął). BUW to klasa sama w sobie. Jedna z najpiękniejszych bibliotek w Polsce. I wspaniały księgozbiór, nie tylko naukowy. Zazdroszczę każdemu studentowi, który po raz pierwszy przekracza jej progi.
Dzisiaj najczęściej chodzę do małej osiedlowej biblioteki na Ursynowie. Bardzo przyjemne placówka. Sporo książek, ciągły napływ nowości. Pracujące tam panie za każdym razem informują mnie, jakim powodzeniem cieszą się moje książki. Najwięcej jednak radości sprawia mi obserwowanie mojej córki, kiedy razem odwiedzamy znajdującą się tuż obok placówkę dla dzieci. Jak biega wśród półek, wyciąga z nich kolejne pozycje. I rozpoczyna własną, wielką przygodę.
Wojciech Chmielarz