Napisał pięć książek o przygodach kota Cukierka. Właśnie kończy szóstą. Za moment ukaże się jedenaście historii o znanych Ślązakach,również w formie bajkowej. Smakksiazki.pl objął patronat nad najnowszą książką Waldemara Cichonia. Zapraszam do przeczytania wywiadu, w którym autor opowiada o łączeniu pracy zawodowej z pisaniem, obawach przed premierą nowego tytułu, a także o książkach dla dorosłych. Miłej lektury.
Prawdą jest, że rzuciłeś swoją etatową pracę żeby pisać książki?
Chciałbym, bo pijarowsko brzmi to znakomicie, ale nie było tak dramatycznie. Najpierw rzuciłem połową swojej pracy, a potem pozostała połowa rzuciła mną. W pewnym momencie to moje pisanie zaczęło się robić na tyle poważne, że nie starczało czasu. Poprosiłem o przejście na pół etatu, mój ówczesny szef mnie lubił i zgodził się, żebym łączył pisanie z pracą. Chciałem mieć taki wentyl bezpieczeństwa. Jednak w międzyczasie szef zmienił się na mniej fajnego i ten już uznał, że tak się nie da. Efekt jest taki, że od pół roku zawodowo zajmuję się pisaniem. Uprzedzając kolejne pytanie, czy można wyżyć z pisania, odpowiadam nie wiem, spytaj mnie za rok. Nie dopuszczam jednak myśli o powrocie do pracy etatowej. Za bardzo mi się podoba życie, które teraz prowadzę. Wszystkie moje poprzednie firmy miały korporacyjny sznyt, albo przynajmniej go udawały. Mnie się to nie podobało, robiłem swoje, wszystko po Bożemu, ale z dużym wstrętem. Teraz czuję się wolny, mam więcej przestrzeni do działania.
Obawiasz się momentu, w którym przyjdzie spadek pisarskiej formy, w którym przestaną się sprzedawać Twoje książki?
Pewnie, że się obawiam. Nie przeraża mnie jednak brak własnej pracowitości, bardziej boję się czynników zewnętrznych. Zawodowe zajmowanie się literaturą jest ponoć drugim najbardziej ryzykownym biznesem w Polsce, zaraz po restauratorstwie. Wszystko się tak dynamicznie zmienia, że nie wiemy co będzie z książkami za dziesięć lat. Literatura jest konkurencyjna, a pisanie i wydawanie książek dla dzieci, to już w ogóle. Mnóstwo osób się tym zajmuje z lepszym lub gorszym skutkiem. Wystarczy wejść do Empiku na dział dziecięcy i można dostać oczopląsu.
Póki co, piszesz książki dla dzieci. Pisząc je starasz się myśleć trochę jak dziecko?
Tworząc przygody Cukierka staram się raczej myśleć jak kot. Piszę takie książki, jakie sam chciałbym swoim dzieciom czytać. Taki był w ogóle początek, pierwszą książkę napisałem dla Marcela, swojego starszego syna. Początki były trudne, bo nie jest łatwo zadebiutować. Na szczęście, wszystko zaskoczyło, kończę pisać szóstą część przygód Cukierka. Do tej pory wszystkich części sprzedało się około czterdziestu tysięcy egzemplarzy, do czego znacznie przyczyniają się spotkania autorskie, na które jeżdżę do przedszkoli czy szkół.
Skoro już przy sprzedaży książek jesteśmy, to skąd pomysł na założenie własnego wydawnictwa? Wydasz w nim swoją najnowszą książkę, do której wrócimy w dalszej części rozmowy.
Generalnie i delikatnie rzecz ujmując, nie mam najlepszych doświadczeń z wydawnictwami. Mam wrażenie, że tam pracują specjalne osoby, które bez czytania wywalają rękopisy autorów – nawet tych, którzy nie są debiutantami i mają już jakieś sukcesy – do kosza. Albo palą nimi w piecu. Tajemnicą poliszynela jest też to, ile zarabiają polscy pisarze, wyłączywszy oczywiście ścisłą czołówkę, mniejsza o nazwiska. Dziesięć procent od sprzedaży brzmi nieźle, ale za to naprawdę nie da się utrzymać siebie i rodziny. Wydawnictwo Żwakowskie założyliśmy z żoną po to, żeby oprócz satysfakcji, że książki są znane i lubiane, mieć także satysfakcję finansową. No i żeby w pełni kontrolować jakość tego, co się tworzy. Możemy teraz decydować o jakości graficznej, o tym, na jakim papierze będzie książka wydana, kiedy się ukaże, kto będzie ilustrował itd.
Rozmawiamy w momencie, gdy Twoja najnowsza książka, „Zdarziło się na Ślonsku. Łopowieści niysamowite niy ino dlo bajtli”, czeka na druk, a za miesiąc o tej porze, będziemy już chyba nawet po premierze. Piszesz w niej o Śląsku i po śląsku. Jest moda na Śląsk?
Jestem przeciwnikiem mód wszelkich. Pisząc tę książkę nie kierowałem się modą, bo Ślązakiem jestem od zawsze, a nie dlatego, że to popularne. To co mnie skłoniło do jej napisania, to sprzeciw wobec narracji, jaka jest o Śląsku prowadzona. Skojarzenia z tym regionem są przecież takie same od lat: orkiestra górnicza, krupniok, serial „Święta Wojna” z tym nieszczęśnie karykaturalnym Bercikiem. Jesteśmy postrzegani jako śmieszny ludek, który żyje na południu Polski, dziwnie mówi i wydobywa węgiel. Jeszcze niektórzy dobrze grają w piłkę i podobno są pracowici. A tak, w ogóle, to jesteśmy robolami i nadajemy się tylko do kopania węgla.
Uważam, że mało jest tak zróżnicowanych miejsc na świecie jak Śląsk, miejsc które dały światu tylu wybitnych ludzi: naukowców, odkrywców, twórców kultury, wielkich przemysłowców, sportowców. Ta książka powstała też z chęci wypełnienia pustki niewiedzy, bo edukacja historyczna kuleje. Kiedyś przeczytałem wyniki badań, z których wynika, że dziewięćdziesiąt procent uczniów szkół podstawowych i ponadpostawowych na Śląsku, nie potrafi wskazać choć jednej wybitnej postaci z naszego regionu. Ja piszę właśnie o takich bohaterach, o Ślązakach, którzy dokonali czegoś niezwykłego. Jest zatem Karol Godula, wybitny industrialista, dla mnie największy ze Ślązaków, jest Henryk Sławik, który uratował w czasie wojny trzydzieści tysięcy ludzi. W książce piszę też o Erneście Wilimowskim, sześciopalcym wirtuozie futbolu sprzed wojny, o świętej Jadwidze, patronce Śląska, Henryku Pobożnym, konstruktorze lokomotyw Robercie Garbem, himalaiście Jerzym Kukuczce, Oskarze Troplowitzu, wynalazcy kremu Nivea. Opisuję jedenaście postaci i zdarzeń, ale już wiem, że będzie druga część.
Skoro książka jest niy ino dlo bajtli, to co znajdą tam dorośli?
Moi znakomici recenzenci napisali na tylnej okładce, że tę książkę powinni przeczytać wszyscy, którzy Śląsk kochają. Opisuję historie, które nie są powszechnie znane i że nawet jeśli ktoś jest świadomym Ślązakiem i się identyfikuje z regionem, to mógł o części tych opowieści nie słyszeć.
Boisz się premiery?
Boję się zarzutów, że to nie jest napisane po śląsku. No, ale to wynika ze specyfiki śląskiego i nic na to się nie poradzi. Śląszczyzna nie jest skodyfikowana, nie ma przecież obowiązującego kanonu, poza tym jest zróżnicowana – zupełnie inaczej mówi się po śląsku w Katowicach, inaczej w Rybniku, a inaczej w Opolu. Zapewne znajdą się mądrale, którzy „napisaliby to lepiej”… Świadomie nie używałem też tzw. śląskich znaków, czyli tych wszystkich tyld, brewisów i cymerfleksów. Boję się, ale będę się bronił. Jestem przekonany, że tytuł będzie atrakcyjny dla czytelnika: dobry papier, twarda oprawa, wspaniałe rysunki i niesamowite historie. Nie będzie się czego wstydzić.
Piszesz też książkę już stricte dla dorosłych, zdradzisz coś więcej?
Jestem niechlujnym pisarzem, piszę cztery książki w jednym czasie, dlatego żadnej nie mogę skończyć. Za dużo nie chcę też zdradzać. Pierwsza książka dla dorosłych to będzie taki „Paragraf 22” w świecie polskiej nauki. Przez ostatnie lata zawodowo obracałem się w tym środowisku i wiem, że to jest świat śmieszny i absurdalny. Natomiast druga książka będzie o Śląsku. Kontrowersyjnie i alternatywnie historycznie, trochę sensacyjnie. Więcej Ci nie powiem, bo ktoś mi ukradnie ten pomysł 🙂
Fot: Marcel Janicki
Okładka: Wydawnictwo Żwakowskie