Wojciech Chmielarz, fot: Wojciech Rudzki/Wydawnictwo Marginesy
No to za parę dni, 6 maja, ukazuje się „Wyrwa” czyli moja nowa powieść. Trudno nawet powiedzieć, że trafi na księgarskie półki, bo przecież większość księgarń jest zamknięta albo działa na pół gwizdka.
To nie była łatwa decyzja. Telefon pod koniec marca, z jednej strony ja, z drugiej wydawnictwo i długa rozmowa na temat tego, czy „Wyrwę” wydawać w maju tak jak planowaliśmy, czy nie. Argumentów przeciw było mnóstwo. Pandemia, zamknięte księgarnie i centra handlowe, odwołane Warszawskie Targi Książki, Międzynarodowy Festiwal Kryminału i wszystkie możliwe spotkania autorskie, rosnąca z każdym dniem niepewność. Argumenty za były właściwie dwa. Po pierwsze, czytelnicy czekają. Po drugie, nie wiadomo, co będzie później. Może będzie lepiej, może będzie gorzej.
No i wydaję „Wyrwę” w tym dziwnym okresie. Z niepokojem odliczam dni do premiery, zastanawiając się, ilu czytelników ta książka w ogóle zainteresuje. I przede wszystkim, jak do nich dotrzeć. Jeszcze niedawno to było w teorii przynajmniej proste. Powieść trzeba było wydrukować, rozesłać do hurtowni, wykupić miejsca na stoiskach w księgarni, najlepiej tuż przy wejściu, żeby rzucała się w oczy. Ktoś przechodził, sięgał, czytał opis, jeśli mu się spodobało, to wędrował do kasy. A teraz, jak dotrzeć do tych czytelników? Wykupić reklamy pomiędzy serialami na netflixie? Oczywiście, jest ta grupa, która śledzi moje poczynania, czyta wiadomości na facebooku, interesuje się gatunkiem, czyta felietony na smakksiazki.pl. Oni o „Wyrwie” już wiedzą, czekają na nią i zapewne kupią. Ale co z resztą?
Zdaję sobie też sprawę, że napisałem w pewien sposób książkę historyczną. Powieść, której bohaterowie swobodnie jeżdżą po Polsce, spotykają się, rozmawiają, nie noszą maseczek. A ich problemy, także te finansowe, są przecież niczym wobec problemów, z którymi musimy zmierzyć się już dzisiaj. Jest więc „Wyrwa” pocztówką ze starego świata. Świata, do którego nie jestem pewien, czy kiedykolwiek wrócimy. Przyznam szczerze, że lekko nieprzyjemne to uczucie. Jeszcze dwa miesiące temu „Wyrwa” opisywała naszą rzeczywistość za oknem. Dzisiaj to opowieść z dawnego świata.
Wszystko to sprawia, że odczuwam niepokój zamiast zwyczajowej ekscytacji. Na jakimś poziomie to taki zwykły strach dotyczący spraw bytowych. Taki, który towarzyszy przecież teraz milionom Polaków. Jestem zawodowym pisarzem, utrzymuję się ze sprzedaży książek, więc stawką dla mnie jest tutaj po prostu zawartość mojego portfela, a więc i, koniec końców, żołądka. Ale jest też inny poziom. Nazwałbym go artystycznym, literackim. Uważam, że „Wyrwa” mi się udała. Nasz gospodarz, Adam Szaja, twierdzi, że ta powieść jest lepsza nawet od „Żmijowiska”. Nie potrafię opisać tego bardziej subtelnymi słowami, nie znajdę tutaj żadnej wyszukanej metafory, więc napiszę tak zwyczajnie – będzie mi po prostu smutno, jeśli ta powieść zaginie gdzieś w tym pandemicznym szaleństwie. Oczywiście, rozumiem, że w ogólnym zbiorze rzeczy strasznych i niewdzięcznych, których właśnie jesteśmy świadkami, jedna zapomniana powieść znaczy niewiele, a moje myśli są teraz mocno samolubne, ale nic na to nie poradzę.
Tak czy siak, „Wyrwa” powędruje do Państwa szóstego maja. Pomimo wszystko, pomimo wszystkich moich obaw i wątpliwości, dalej uważam, że to dobra decyzja. Także dlatego, że po prostu chciałem się już podzielić z Państwem tą historią, dowiedzieć się, jak na nią zareagujecie. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Miłej lektury!