Samych królowych polskiego kryminału naliczyłem trzy. Do tego dochodzi pierwsza dama polskiego kryminału retro, a niedawno ujawniła się pierwsza dama polskiego kryminału noir. Prawie każda tytuł zawdzięcza nie czytelnikom, ale została pasowana przez dział promocji.
Od pewnego czasu prowadzę kursy pisarskie na temat tego, na czym się znam najlepiej, czyli tworzenia kryminałów. Oprócz omawiania sposób tworzenia bohaterów, konstrukcji fabuły, sposobów na zmylenie czytelnika z uczestnikami rozmawiamy trochę o samym rynku księgarskim. O tym, co się teraz sprzedaje i co ważniejsze, dlaczego się sprzedaje. I z zajęć na zajęcia coraz więcej czasu poświęcamy na omawianie roli promocji w sukcesie księgarskim. Podczas jednych zajęć przez kilkanaście minut opowiadałem na przykładach różnych pisarzy, o tym jak pewne nazwiska zostały wypromowane, a innym się nie udało. Starałem się zdiagnozować, dlaczego tak się stało. Kiedy skończyłem jeden z uczestników spojrzał na mnie poważnie i powiedział (a może zapytał)
– Wszytko to fajne, ale dobra literatura sama się wybroni.
Nawet się nie zorientowałem, bo zrobiłem to całkowicie automatycznie, kiedy z moich ust wydobyło się proste
– Niestety, nie.
Może najsmutniejszy w tej sytuacji był wyraz twarzy innych uczestników kursu, którzy milcząco przyznawali mi rację.
Żyjemy w czasach, kiedy dobra literatura nie obroni się sama. Zastanawiam się zresztą, czy kiedykolwiek takie istniały. Może kiedyś, dawno, dawno temu. Chociaż i wtedy przekonująco wykreowana literacka legenda potrafiła tylko pomóc. Teraz jednak mam wrażenie z roku na roku jest coraz gorzej. Rośnie rola działań promocyjnych. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest moim zdaniem jedna i ta sama. Wyjątkowy zły stan rynku książki w Polsce. Jest do tego stopnia kiepsko, że jedyną dobrą rzeczą, którą można powiedzieć, jest to, że może być już tylko lepiej. O ten niewielki skrawek walczą dziesiątki wydawnictw i setki tytułów. Każdy próbuje się przebić i każdy prowadzi coraz ostrzejszą walkę o uwagę czytelnika. Reklamy. Stoiska w empiku. Wyrafinowane, ale i często prostackie akcje promocyjne. Aktywność na portalach społecznościowych i czytelniczych. Skupienie się na stworzeniu wizerunku autora (jego legendy, jak podpowiedział mi jeden z kursantów). Mało w tym miejsca dla samej powieści, prawda? I nic dziwnego. Sama książka jest może w tym wszystkim najmniej ważna. Bo też, jak słusznie zauważył Krzysztof Cieślik (tutaj), krytyka literacka w Polsce już prawie nie istnieje. I dlatego, że mało kto się nią zajmuje, i dlatego, że po prostu nie ma dla niej miejsca w czołowych gazetach, tygodnikach, w telewizji. Jeden z czołowych krytyków powiedział mi niedawno, że pięć lat temu tworzył eseje na temat książek. Dwa lata temu recenzje. Obecnie pisze już tylko aforyzmy. Jedynym w miarę popularnym pismem poświęconym literaturze obecnym w kioskach są „Książki. Magazyn do czytania”. Kwartalnik. Z rzeczy bardziej branżowych istnieje jeszcze kryminalny „Pocisk” i „Nowa Fantastyka”. Łącznie trzy czasopisma na trzydzieści osiem milionów obywateli (przepraszam, jeśli jakieś pominąłem, ale nawet jeśli – ogólnego obrazu sytuacji to nie zmienia). W efekcie coraz mniej miejsc, gdzie można o książkach poczytać i porozmawiać, gdzie wypowiadają się na ich temat ludzie wykształceni, oczytani, z odpowiednim warsztatem. Pozostaje jeszcze blogosfera. I chociaż są ciekawe i wiarygodne blogi o literaturze, to nie ukrywajmy – opowieści o tym, ile kosztuje pozytywna recenzja (niekoniecznie z przeczytanej książki) nie są wyssane z palca.
Dlatego nie mam wątpliwości. Przegapiliśmy wiele dobrych książek właśnie dlatego, że nie stała za nimi maszyna promocyjna wielkiego wydawnictwa, że nie znalazł się nikt, kto wyłożyłby pieniądze na billboardy w metrze i stoiska w Empiku. Ale też mam nadzieję, że koniec końców na trwałe przebijają się, nawet przy dużym wsparciu działu reklamy, ci, którzy na to zasłużyli. A przynajmniej tak mówię moim kursantom.