„Kwestia imienia”, październikowy felieton Wojciecha Chmielarza

Wojciech Chmielarz, Wojciech Rudzki/Wydawnictwo Marginesy

Chris Carter zyskał w Polsce sporą popularność. Czytałem wiele pozytywnych recenzji na temat jego powieści, czytelnicy na internetowych forach albo się zachwycają, albo przynajmniej mocno chwalą. Nawet mój gospodarz na tej stronie jest miłośnikiem tego pisarza. Co do mnie, to na mojej półce lezy kilka powieści Cartera. Lubię być z gatunkiem na bieżąco, ale żadnej jeszcze nie przeczytałem. Dlaczego? Niedawno się nad tym zastanawiałem i w końcu do mnie dotarło – chodzi o imię i nazwisko głównego bohatera

Robert Hunter – tak właśnie nazywa się bohater Cartera. Dzielny policjant walczący ze złem na ulicach Los Angeles. Przepraszam Państwa bardzo, być może te powieści faktycznie są bardzo dobre, ale ja już na tym etapie nie jestem ich w stanie traktować poważnie. Robert Hunter. Robert Łowca. Już słyszę jego lekko zachrypnięty (oczywiście), szorstki (jeszcze bardziej oczywiście), ociekający testosteronem (oczywista oczywistość) głos w głowie – Nazywam się Robert Łowca i poluję na przestępców.

Chris Carter, fot: smakksiazki.pl

Kurczę, naprawdę nie dało się wymyślić mniej pretensjonalnego imienia i nazwiska?

Ale i tak na mojej prywatnej liście najgorszych imion i nazwisk bohaterów kryminałów Robert Łowca zajmuje dopiero zaszczytne drugie miejsce. Na pierwszym od wielu lat znajduje się detektyw londyńskiej policji z cyklu Tony’ego Parsonsa Max Wolfe (dla niepoznaki z „e” na końcu). Max, kurczę, Wolfe. Maksymalny Wilk. Nie jestem w stanie traktować poważnie kogoś, kto tak nazwał główną postać swojego cyklu. Samego bohatera zresztą też nie. Dlatego z tą serią pożegnałem się dość szybko.

Mam problem z obsadą trzeciego miejsca, chociaż mam kilka typów. Jednym z nich jest Harry Hole. Żeby była jasność, bardzo cenię pisarstwo Jo Nesbo i jego powieści. Ale imię i nazwisko głównego bohatera? Trochę przesadzone. Po pierwsze imię. Harry. A więc angielskie, a nie norweskie. Niemniej, występuje w Norwegii. Jednak ma swoje potoczne znaczenie. „Harry” to przymiotnik oznaczający coś bez smaku lub nawet wulgarnego. Wynikało to z faktu, że imię to nadawali swoim dzieciom głównie przedstawiciele klasy robotniczej. Hole to dziura. Przyjrzyjmy się teraz naszemu bohaterowi, który jest policjantem, jego prywatne życie to jedna ogromna emocjonalna katastrofa, a wewnętrzną pustkę próbuje wypełnić alkoholem. Nesbo nazwał nadał mu imię i nazwisko, które de facto oznacza „wulgarną dziurę”. Jak dla mnie, trochę przegiął. Rozumiem, że nomen omen i tak dalej, ale co za dużo, to niezdrowo.

Jest też bohater pani J.K. Rowling. Cormoran Strike? Świetnie imię dla postaci z Harry’ego Pottera, beznadziejne dla powieściowego detektywa. Cormoran (imię giganta z kornwalijskich legend, kojarzący się z francuską nazwą kormorana, nota bene, nie znalazłem nikogo o takim imieniu na facebooku) Strike. Kormoran Uderzenie. Uderzenie Kormorana? Nawet nie jestem pewien, jak to powinienem przetłumaczyć. Co zaskakujące, pani Rowling wymyśliła sobie całkiem fajny i wpadający w ucho pseudonim Robert Galbraith. Dlaczego nie mogła pójść za ciosem i stworzyć coś równie prostego dla swojego bohatera? To już pozostanie tajemnicą.

Na tym tle John Rebus z powieści Iana Rankina wypada dość zwyczajnie. Ale też jest dziwaczny i niepotrzebnie znaczący. Jestem policjantem, rozwiązuje kryminalne łamigłówki, a nazywam się Rebus. Czemu nie krzyżówka? Albo jeszcze lepiej – Jolka lub Sudoku? Rankina w pewnym sensie tłumaczy, że debiutował w latach osiemdziesiątych. I w tamtym czasie to faktycznie mogło być coś nowego, ciekawego i świeżego. No i przede wszystkim – Rebus jednak nie gryzie w zęby tak mocno jak Max Wolfe.

Ale żeby nie było, są też pozytywne przykład. Całkiem sobie nieźle z nazywaniem swoich bohaterów radzą polscy autorzy. Mistrzem dla mnie jest tutaj (co powtarzałem wielokrotnie) Mariusz Czubaj z Rudolfem Heinzem. Tak. Na pierwszy rzut ucha/oka brzmi dziwacznie, ale równocześnie całkiem nieźle. Za to kiedy zdamy sobie sprawę, że główny bohater pochodzi ze Śląska, cała ta dziwność znika. Rudolf Heinz wywodzi się po prostu z niemieckiej mniejszości (nawet jeśli się już z nią nie identyfikuje). Co więcej, jeśli już to wiemy, to możemy też sobie wyobrazić, jak wyglądało życie jego rodziny w okresie PRLu i jaki to miało wpływ na życie Rudolfa. Pisząc krótko, w tym imieniu i nazwisku zawarta jest cała historia tej postaci. Absolutne mistrzostwo.

Mariusz Czubaj gra Komedę nad grobem Komedy, fot: smakksiazki.pl

Niezły jest Teodor Szacki. Nietypowe imię, po którymi następuje bardzo zwyczaje nazwisko. Fajne połączenie. Nieprzesadzone, prawdopodobne, a zapadające w pamięć. Podobnym tropem poszła Katarzyna Bonda tworząc Saszę Załuską. W trochę innej lidze grają twórcy kryminałów retro, ale i oni potrafią. Eberhard Mock Marka Krajewskiego czy Zyga Maciejewski Marcina Wrońskiego są blisko mistrzostwa świata.

A co do mnie, to uważam, że mam literackie dwie pięty achillesowe. Wymyślam takie sobie tytuły swoich książek i takie sobie imiona i nazwiska bohaterów. Ale przy całym tym autokrytycyzmie uważam, że Jakubowi Mortce czy Dawidowi Wolskiemu jednak daleko do Maxa Auuuu! Wolfe’a.

Wojciech Chmielarz