„Muszę być jak ten bosman” – Robert Małecki o pisaniu na pełny etat

Robert Małecki, fot: Mikołaj Starzyński

Wkrótce minie pół roku, od kiedy porzuciłem pracę zawodową na rzecz pełnoetatowego powieściopisarstwa. Z tej okazji Adam Szaja ze smakksiazki.pl zapytał o bilans zysków i strat. Zamiast udzielić odpowiedzi, westchnąłem. Tak, westchnąłem, bo wszystko miało wyglądać inaczej. Kalendarz na wiosnę i lato wypełniał się spotkaniami w bibliotekach i wyjazdami na festiwale, a w ślad za tym mój szef (paskudny typ!) zacierał ręce, licząc przychody.

Marcowe targi książki w Poznaniu miały zapoczątkować długi cykl imprez, na których miałem się pojawić z promocją wydanej w styczniu br. „Zadry” – trzeciej części serii kryminalnej z komisarzem Bernardem Grossem. Targi się odbyły, ale zaplanowane spotkanie w Gdańsku, na bliźniaczej imprezie, do skutku już nie doszło. I nastąpił lockdown. Część przychodów trafił szlag.

Vis maior, powiedziałby Gross.

Nie wiem jak będzie wyglądało półroczne rozliczenie sprzedaży książek, którego wyniki poznam w połowie czerwca, ale wiem jedno. Trzeba pozbyć się złudzeń. Istotne pozostaje natomiast pytanie o sprzedażowe tendencje. Czy zauważalne spadki będziemy notować w dłuższej perspektywie (rocznej, dwuletniej), czy krótszej? Co czeka rynek książki za kilkanaście miesięcy?

Skłamałbym, gdybym uznał, że mam to głębiej niż dwunastnicę. Ale jednocześnie śmiało mogę się nazwać szczęściarzem.

Staram się myśleć wyłącznie o plusach mojej decyzji dotyczącej przejścia na pełnoetatowe rzemiosło pisarskie. Kilkukrotnie byłem pytany o to, czy gdybym wiedział o nadchodzącej pandemii, nadal myślałbym o rezygnacji z etatu w spółce miejskiej? Odpowiedź jest jednoznaczna. Tak. Nie żałuję tego kroku, ani nie idealizuję realizacji marzeń. Nie jestem już nastolatkiem, nie odszedłem z pracy w przypływie rzutu endorfin do krwioobiegu. Mam rodzinę, codzienne i comiesięczne wydatki. Decyzja była przemyślana i poparta wysokiej jakości współpracą z moim Wydawcą, Czwartą Stroną, a także – a może przede wszystkim – umową podpisaną na kolejne powieści.

Robert Małecki, fot: smakksiazki.pl

Jasne. Może dziś pogoda nie jest najlepsza, może na horyzoncie zbierają się chmury, ale tafla morza wciąż jeszcze wydaje się spokojna. Płynę więc dalej, zgodnie z obranym wcześniej kursem. A jeśli zdarzy się sztorm, to będę jak ten bosman z piosenki Klenczona, co tylko zapina płaszcz i klnie, ale dalej robi swoje, bo wie, do którego portu chce zawinąć.

Trzeba zachować spokój. A ja ten spokój zyskałem również dzięki temu, że dotychczasowy lockdown przeżywałem wspólnie z rodziną. Moja żona jest nauczycielką, więc nie musiałem się martwić o jej codzienne wyjazdy do pracy i narażanie zdrowia. Syn, jak wszyscy uczniowie w kraju, nie chodzi do szkoły. Sytuacja była i pozostaje dla nas komfortowa. A ten luksus przekułem w pracę nad nową powieścią, która ukaże się pod koniec sierpnia. I jestem zadowolony z tego, co udało mi się stworzyć. Mam tylko nadzieję, że opowieść przypadnie Wam do gustu. Wciąż nie mogę napisać o niej zbyt wiele. W każdym razie to książka zupełnie inna niż te, które napisałem dotychczas.

I to także jest efekt przejścia na etat pisarski, efekt stukania w klawiaturę już nie po nocach, ale od samego rana, z kubkiem ulubionej kawy na blacie biurka; wtedy, gdy jestem wypoczęty i gdy mam w sobie niezbędną radość z przebywania oko w oko z laptopem i przelewania na wirtualną kartkę nowej opowieści. Słowo po słowie, zdanie po zdaniu. W spokoju, w swoim rytmie, ale z niezbędną intensywnością.

Jestem szczęściarzem z jeszcze jednego powodu. Tak się złożyło, że „Zadra” ukazała się dwa miesiące przed pandemią i przed okresem zamknięcia sklepów i księgarń. Z kolei nowa powieść będzie miała premierę prawdopodobnie już po pełnym odmrożeniu gospodarki.

Sporo spotkań zaplanowanych na wiosnę, udało się przenieść na jesień, więc jeśli tylko sytuacja pozwoli, szanse na dodatkowy zarobek wrócą, a ja będę miał wreszcie możliwość spotykania się z Czytelnikami. Bo tych spotkań i wyjazdów brakuje mi najbardziej. To najlepszy sposób ładowania akumulatorów.

I jeszcze jedna sprawa. Mimo ewidentnie trudnej sytuacji w całej branży, na horyzoncie pojawiają się nowe wyzwania i nowe projekty. Nie udźwignąłbym ich, bez wolności jaką zapewnia etat pisarza. A to oznacza, że nie rozwijałbym się, gdybym uprawiał powieściopisarstwo wyłącznie hobbystycznie.

Ostatni raz podkreślę, że jestem szczęściarzem.

Bo co by się nie działo, to w kategorii „praca marzeń” wygrywam wszystkie konkursy.

Robert Małecki