Kiedy polska „Gra o tron”? Najpierw „Król” i „Żmijowisko”

www.unsplash.com/Denise Jans

Internet żyje wieloma zdarzeniami, ale od połowy kwietnia naczelnym tematem jest finałowy sezon Gry o tron. A teraz to moment szczególny. Jesteśmy świeżo po trzecim odcinku ósmego sezonu, na który w napięciu czekały setki milionów widzów na całym świecie. Przed jego emisją tysiące ludzi obstawiały, kto ich zdaniem straci życie w nadchodzącej Bitwie o Winterfell, a jeszcze więcej z nich z wypiekami na twarzy śledziło fanowskie teorie na temat tego, kim jest słynny Nocny Król i co łączy go z Trójoką Wroną. Z kolei już po premierze fani podzielili się na dwa obozy, tocząc zaciekłą wojnę w komentarzach na Facebooku i YouTubie – dla jednych była to najbardziej epicka bitwa, jaką zobaczyli na ekranach co najmniej od czasu kulturowej bitwy o Helmowy Jar z Władcy Pierścieni, dla drugich mieliśmy do czynienia z taktycznym bublem spowitym w egipskich ciemnościach.

Dziś można odnieść wrażenie, że już niemal wszyscy znają Jona Snowa, Daenerys Targaryen (niektórzy nawet nazywają na jej cześć swoje córki) czy Tyriona Lannistera. Jeśli nawet ktoś nie ogląda samego serialu, z pewnością widział przynajmniej jeden z licznych memów mu poświęconych. Mało jednak brakowało, by największy hit telewizyjny HBO nigdy nie powstał. Pierwszy pilot serialu został odrzucony przez kablówkę i zdobył uznanie włodarzy stacji dopiero po przerobieniu go w niemal dziewięćdziesięciu procentach. Ale Gra o tron nigdy by też nie powstała, gdyby nie jej literacki pierwowzór – seria powieści fantasy Pieśń lodu i ognia George’a R.R. Martina, który jest także scenarzystą serialu.

www.unsplash.com/Avel Chuklanov

To prawda, że w dzisiejszych czasach częściej rozmawiamy o serialach niż powieściach. To losy bohaterów telewizyjnych, a nie literackich rozbudzają nasze emocje. Niemniej – i może warto to wszystkim przypomnieć – wiele znakomitych i kochanych przez widzów seriali swój początek bierze właśnie w literaturze. To nadal pisarze – a nie scenarzyści – są twórcami najciekawszych pomysłów na fabuły i nieszablonowe postaci: czy jest to Sherlock BBC, czy Wielkie kłamstewka HBO, czy Altered Carbon Netflixa, czy Dexter stworzony przez stację Showtime. Często nawet nie mamy świadomości, że historie oglądane na ekranie telewizora czy monitora miały swoje literackie pierwowzory. A dziś można odnieść wrażenie, że stacje telewizyjne i producenci coraz częściej i chętniej sięgają po powieściowe cykle, by stworzyć z nich seriale. Tym należy tłumaczyć między innymi zapowiedź ekranizacji przez Netflix czternastu (!) książek Harlana Cobena.

Tę tendencję widać także coraz wyraźniej u polskich producentów. Ostatnio internet żyje doniesieniami z planu przygotowywanego przez Canal+ serialu na podstawie Króla Szczepana Twardocha. Wiele się także mówi o innej adaptacji, której dokona ta sama stacja –Żmijowisku opartym na książce Wojciecha Chmielarza. A przecież to nie będą pierwsze polskie bestsellery przeniesione na telewizyjne ekrany. Niedawno głośno było we wszystkich mediach o najnowszej produkcji HBO Polska, czyli serialowej adaptacji Ślepnąc od świateł Jakuba Żulczyka, której wizualna strona jest oszałamiająca, choć różnie oceniać można samą fabułę i grę aktorską. Nie mniej emocji budzi serial Chyłka oparty na prozie Remigiusza Mroza – pisarza co najmniej kontrowersyjnego na polskim rynku powieści kryminalnej. Także tutaj zdania są podzielone, ale – jak wiadomo – o gustach się nie dyskutuje. Jedno jest pewne: polskie seriale zaczynają żyć polską literaturą.

Czy w najbliższych latach możemy spodziewać się kolejnych adaptacji powieści polskich autorów? Zapewne. Dlaczego? Ponieważ to w pewnym sensie pewniaki. Jest już grupa zagorzałych fanów, dzięki którym dana książka stała się bestsellerem, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że ci zechcą również się zapoznać z serialem na podstawie książki…. albo gry komputerowej opartej na serii książek, by wspomnieć o chyba najbardziej wyczekiwanej produkcji telewizyjnej na podstawie polskich powieści, czyli Wiedźminie Netflixa. Poza tym wcześniejszy sukces książki jest już – przynajmniej w teorii – potwierdzeniem jakości opowiedzianej historii i pokazanych w niej postaci. Ale powiedzmy sobie szczerze, to nic nowego: zawsze łatwiej było zainwestować duże pieniądze w pewniaka niż nowy, nieszablonowy pomysł, choć mogło się trafić na Breaking Bad albo Stranger Things

www.unsplash.com/Noom Peerapong

Nie jest chyba więc tak źle z tą naszą literaturą, a wiele wskazuje na to, że może być jeszcze lepiej. Z drugiej strony my pisarze (bo jestem jednym z nich) – wbrew pozorom – stoimy na o wiele lepszej pozycji niż scenarzyści. Ogranicza nas tylko wyobraźnia, papier jest cierpliwy, a jego zapełnianie tanie w porównaniu z wieloma milionami przeznaczonymi na produkcję filmu czy serialu. Najbardziej produktywni z nas – tu znów wypada przywołać wspomnianego już Remigiusza Mroza – są w stanie wydać pięć czy sześć powieści rocznie. I nawet jeśli cztery z nich będą słabe, jedna może zaskarbić sobie sympatię czytelników, którzy z wypiekami na twarzy czekać będą na kolejne odsłony serii. Sam Mróz pisze w rok więcej książek niż cała stacja HBO jest w stanie wyprodukować seriali w tym samym czasie, co w pewnym sensie unaocznia możliwości produkcyjne pisarzy.

W zeszłym roku na polskim rynku ukazało się ponad 30 tysięcy nowych tytułów literackich, wśród nich setki bestsellerów i – zapewne – potencjalnych pomysłów na seriale. Literatura więc wcale dziś nie wygrywa jakością, ale ilością. Choć może wcale nie powinniśmy mówić o rywalizacji, a raczej o symbiozie? Przecież telewizja kupuje prawa do tych powieści, które „kupiły” serca czytelników danego gatunku, a z kolei magia ekranu sprawić może, że te same książki trafią do masowego odbiorcy, który często nawet nie zdawał sobie sprawy z ich istnienia. W końcu G.R.R. Martin w środowisku fantastyki znany był jeszcze przed przeniesieniem jego cyklu powieściowego do telewizji. To jednak HBO uczyniło z Gry o tronglobalną markę, a z pomysłodawcy pierwowzoru powszechnie rozpoznawalnego pisarza, który popularnością może spokojnie dziś rywalizować z J.K. Rowling czy Danem Brownem – pisarzami, którzy z kolei bardzo wiele zawdzięczają magii kina.

Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za polskie serialowe adaptacje literackich bestsellerów (co dziwne, w trakcie pisania uświadomiłem sobie, że w telewizji głównie ekranizuje się męskich autorów, może więc czas na pisarki?) i mieć nadzieję, że telewizyjne produkcje nie tylko nie będą gorsze od pierwowzorów, ale – jak w przypadku Gry o tron – będą od nich jeszcze lepsze.

Dr Mikołaj Marcela jest wykładowcą na Uniwersytecie Śląskim, znawcą popkultury, pisarzem.