Przedpremierowy fragment „Wilkołaka” Wojciecha Chmielarza

Wojciech Chmielarz, Wojciech Rudzki/Wydawnictwo Marginesy

Wrócili do kancelarii. Minęli bezbarwną recepcjonistkę i weszli do gabinetu. Kalęcki właśnie coś przeglądał na swoim telefonie. Na ich widok odłożył komórkę.

Już wszystko w porządku. Mój brat jednak znajdzie czas, żeby zająć się pańską sprawą – powiedziała Ania, siadając z powrotem za biurkiem.

Tak – potwierdził Dawid. – Jednak udało mi się… Damy radę. Słucham, co tym razem wywinęła ta łobuziara Ewelina.

Kalęcki zmarszczył brwi, a adwokatka posłała detektywowi oburzone spojrzenie. Dawid był pewien, że gdyby tylko mogła, kopnęłaby go w kostkę.

Pan nie zna sprawy? – zapytał mężczyzna.
– Siostra nie zdążyła mi opowiedzieć.

– No cóż… – Kalęcki chrząknął i poprawił się na krześle. – W skrócie chodzi o to, że pani Baliczka posiada pewne kompromitujące materiały i bardzo zależy mi na tym, żeby je odzyskać.

Wolski zerknął na mężczyznę i zauważył obrączkę ślubną na serdecznym palcu. Już wszystko rozumiał.
– Czyli Ewelina pana przeleciała, nagrała to lub zrobiła fotki w trakcie i teraz grozi, że pokaże je pańskiej żonie?

Kalęcki zrobił wielkie oczy i gwałtownie poczerwieniał.

Co takiego?! Nie! Nic z tych rzeczy! Chryste Panie, za kogo mnie pan uważa?!

Eee… Co… Eee… Nie. Nie miałem nic złego na myśli, ale powiedział pan o kompromitujących materiałach i…

Chodzi o dane klientów! – Anna włączyła się ostro w rozmowę. – Dane klientów, Dawid. Pan Kalęcki prowadzi firmę księgową.

Wolski zagryzł wargę, a potem wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: a skąd miałem wiedzieć?

Przepraszam – wybąkał. – Czy możecie mi w takim razie wyjaśnić, o co chodzi?

Pan Kalęcki… – zaczęła siostra.

Ja to opowiem – przerwał jej zmęczonym głosem mężczyzna. – Prowadzę firmę księgową, która równocześnie zajmuje się archiwizacją dokumentów naszych klientów. Mamy ich umowy o prace, listy płac, umowy z kontrahentami, różne wewnętrzne korespondencje. W sumie cały ten papier i korespondencja produkowana w firmach trafia w pewnym momencie do nas. My to archiwizujemy i trzymamy tak długo, jak trzeba.

Wolski udawał zainteresowanie. U niego za całe archiwum robił sejf zamontowany w rogu mieszkania – wrzucał tam każdą kartkę, która mogłaby mu być kiedyś potrzebna.

Co z tym wspólnego ma pani Baliczka? – zapytał.

No cóż… Pani Ewelina Baliczka zaczęła pracować u nas kilka miesięcy temu.

Jako archiwistka? – zdziwił się Wolski.

Jako moja asystentka – sprostował Kalęcki, a Wolski zdziwił się jeszcze bardziej. Znał Ewelinę. Jego zdaniem nie nada- wała się do żadnej pracy, a do pracy asystentki prezesa zarządu szczególnie.

Zatrudnił ją pan? Naprawdę? Ewelinę?

Kalęcki ścisnął mocniej trzymany w dłoni telefon.

Potrzebowałem kogoś do pomocy na cito, a ona miała dobre CV.

CV, w którym nie było pewnie ani słowa prawdy, pomyślał Wolski, ale zachował to dla siebie. Po co dodatkowo pogrążać przedsiębiorcę.

I co się później wydarzyło? – zapytał.

Zwolniłem ją po półtora miesiąca – odpowiedział szybko Kalęcki.

Nie sprawdziła się?
– To mało powiedziane. Jej stosunek do pracy był taki jak… – Do byłego męża? A właściwie obecnego… chyba. Nie do końca wiem, jak teraz to u nich wygląda. Kalęcki spojrzał na niego pytająco i Wolski poczuł się w obowiązku wyjaśnić.

– Ciągnęła od niego kasę, nie dawała nic w zamian i szukała tylko okazji, żeby go wyruchać do czysta.

Ku pewnemu zaskoczeniu detektywa przedsiębiorca pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Tak. To dobrze opisuje jej zachowanie. Nie wypełniała swoich obowiązków, była bardzo roszczeniowa, źle się z nią współpracowało. Myślę, że wszyscy w firmie odetchnęli z ulgą, kiedy wreszcie się jej pozbyłem. Muszę przyznać
, że był to największy błąd, jaki popełniłem w mojej biznesowej karierze.

A te kompromitujące materiały?

Kalęcki westchnął ciężko, po czym posłał pytające spojrzenie adwokatce.

Dawid jest nie tylko moim bratem, ale też człowiekiem, któremu może pan ufać. Naprawdę wierzę, że pomoże w pana sprawie. Przedsiębiorca nie wydawał się do końca przekonany, jednak chyba uznał, że stoi pod ścianą i nie ma innego wyjścia, jak opowiedzieć całą historię.

Tak jak wspominałem, w pewnym momencie trafiają do nas wszystkie dokumenty naszych klientów. Dwa tygodnie po zwolnieniu pani Baliczka skontaktowała się ze mną i poinformowała mnie, że jest w posiadaniu kopii elektronicznych tychże. I jeśli jej nie zapłacimy za ich zwrot, opublikuje je w internecie.

To są jakieś tajne dokumenty?


Kalęcki pokręcił przecząco głową.


– Nie tajne. Nie ma też w nich żadnych dowodów na brudne interesy, przestępstwa i inne takie. Ale jeśli by się pojawiły w internecie, dla mojej firmy byłby to koniec. To są dane poufne, tajemnice handlowe, dane osobiste, numery kont bankowych, wyciągi, informacje objęte RODO i inne takie. Buduję tę firmę od dwudziestu lat. Zatrudniamy obecnie blisko trzydzieści osób i stoimy mocno na nogach. Bierzemy udział w przetargach na obsługę rachunkową i obiegu dokumentów w dużych, poważnych firmach. To jest dla nas ogromna szansa. Ale jeśli Ewelina zrealizuje swoją groźbę, jeśli się to wyda, jesteśmy skończeni. Nikt nam już nie zaufa. Nigdy. Nie w dobie, kiedy taką wagę przywiązuje się do ochrony danych osobowych. A jeśli dojdą do tego jeszcze kary umowne, zbankrutujemy w ciągu kwartału.

Dawid pomyślał, że takie zagranie było typowe dla Eweliny. Ciekawe, czy zaplanowała wcześniej ten numer, czy zrobiła to spontanicznie.

Niech jej pan w takim razie zapłaci – stwierdził. – Wiem, że to dziwnie brzmi, ale to najlepszy i najszybszy sposób na załatwienie całej tej historii. Do sądu z tym nie pójdziecie. Na policję też nie, bo wtedy sprawa się wyda. Pozostaje więc tylko to. Zapłaci pan, weźmie od niej nośnik z danymi i problem z głowy. A na przyszłość proszę lepiej sprawdzać osoby, które pan zatrudnia.

Już jej zapłaciłem – odpowiedział Kalęcki. – Niechętnie. Budziło to mój wewnętrzny sprzeciw, ale pańska siostra mnie przekonała. Mówiąc zresztą dokładnie to samo, co teraz pan.

Adwokatka potwierdziła słowa przedsiębiorcy. Pomiędzy jej palcami tańczył szary długopis. Bawiła się nim bezwiednie i dopiero po tym zachowaniu Wolski zorientował się, jak bardzo jest zdenerwowana pomimo kamiennej twarzy. Ręce zawsze ją zdradzały, nie potrafiła nad nimi zapanować. Domyślał się, co naopowiadała Kalęckiemu – że bez trudu rozwiążą jego problem, że właściwie nie musi się nim przejmować, a ona wszystkim się zajmie. Tymczasem sytuacja całkowicie wymknęła się jej spod kontroli. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Jemu także przez chwilę wydawało się, że jest w stanie zapanować nad Eweliną. Skończyło się, jak się skończyło. Wyruchała go tak jak i męża.

Co się potem wydarzyło? – zapytał.

Po około dwóch tygodniach wróciła do pana Kalęckiego – odezwała się Anka. – Podobno „znalazła” kolejne nośniki danych. Znów zażądała pieniędzy.

I co?

Znowu zapłaciliśmy – powiedział niechętnie Kalęcki. – Żeby kupić trochę czasu. Przyznam szczerze, miałem taką głupią, naiwną nadzieję, że trzeciego razu nie będzie.