Wiadomość, że polska edycja „Playboy’a” zwija żagle była dla mnie sporym zaskoczeniem. Chociaż nie powinna być. Trendy na rynku prasy drukowanej są, jakie są. Jeśli inni kończą działalność, a właściwie każdy tytuł walczy o byt, to czemu nie miałoby to spotkać „Playboy’a”?
Moje związki z „Playboy’em” nigdy nie były jakoś szczególnie bliskie. Niemniej, opublikowałem tam dwa teksty. Rzutem na taśmę (w przedostatnim numerze) ukazał się tam wywiad ze mną. Ba! Znalazłem się nawet na sesji zdjęciowej (w ubraniu, żeby uprzedzić komentarze). W sumie, zawodowo wycisnąłem z tego tytułu niemal wszystko, co się dało. Ale jednak wiadomość o rychłym końcu „Playboy’a” w Polsce wywołała we mnie pewien smutek. Z dwóch podstawowych przyczyn. Po pierwsze, jak zwracało uwagę wielu dziennikarzy, których znam i szanuję, był to jeden z niewielu na rynków magazynów, gdzie dało się opublikować duży i poważny tekst na tematy kulturalne i literackie. Odnoszę wrażenie, że nawet tzw. „tygodniki opinii” mają teraz z tym problem. Druga rzecz, to obserwacja bardziej ogólnej natury. Trendy na rynku prasy papierowej od lat są niezmienne. Spada sprzedaż, nakłady i przychody poszczególnych tytułów. Mowa tu o miesięcznikach, tygodnikach, dziennikach, tytułach lifestylowych, hobbystycznych, politycznych. Nie ma segmentu, który nie musiałby się z tym zmagać. Bronią się zaledwie pojedyncze tytuły, ale wszyscy wiedzą, że jest to raczej wyjątek potwierdzający regułę. Miarą tego upadku jest inna wiadomość z ostatnich dni, kiedy koncern Agora poinformował, że przychody spółki ze sprzedaży popcornu w należącej do niego sieci kin Helion przewyższają przychody ze sprzedaży „Gazety Wyborczej”. Oczywiście, że do przychodów, które generuje dziennik, należy też dodać przychody z reklam publikowanych na jego łamy. Ale nawet jakby dodać obie te sumy (sprzedaż i reklamy) to okazuje się, że Agora więcej zarabia na samej sprzedaży biletów w Heliosie. A mówimy przecież nie o byle jakiej tam gazetce, ale ciągle jednym z największych i najważniejszych tytułów prasowych w Polsce!

www.unsplash.com/Max Letek
Nie jest wielką tajemnicą, że kiedyś wiązałem swoje plany życiowe z dziennikarstwem właśnie. Co więcej, miała to być właśnie prasa papierowa. Widziałem siebie jako poważnego pana redaktora, który pisze poważne teksty, a potem może je sobie przeczytać następnego dnia w wydaniu porannej gazety. Moje życie z różnych powodów potoczyło się inaczej, w sumie lepiej, ale i tak robi mi się trochę smutno na myśl, że to moje nastoletnie marzenie nigdy się nie spełni. Ale upadek prasy papierowej martwi mnie z jeszcze jednego powodu. Na papierze czyta się jednak inaczej i tutaj mogę się podzielić dowodem anegdotycznym z mojego własnego życia. Przez lata byłem wiernym czytelnikiem magazynu „Książki”. Pędziłem do kiosku, kiedy tylko ukazywał się kolejny numer i czytałem właściwie od deski do deski. W pewnym momencie kupiłem jednak internetową prenumeratę „Gazety Wyborczej” i dostałem również dostęp do artykułów z „Książek”. Przestałem je więc kupować i, jak się niedawno zorientowałem, także je czytać. Nie do końca wiem, dlaczego. Jakby czegoś mi brakowało. Papier powodował jakiś przymus czytania. Leżąca na stole gazeta nieustannie o sobie przypominała, a z czasem potrafiła nawet stać się wyrzutem sumienia. Nigdy nie miałem takich uczuć w stosunku do treści z Internetu. Artykuły, które chciałem przeczytać najpierw znikały w odmętach sieci, a potem z mojej pamięci. Prasa papierowa ma też swój ciężar. Wspominał o tym Cezary Łazarewicz, który w jednym z wywiadów powiedział, że kiedy pisał dla Wirtualnej Polski jego teksty były znacznie częściej czytane i komentowane przez tysiące ludzi, ale nic z tego nie wynikało. Publikacje „na papierze”, chociaż miały mniejszą widownię, przynosiły znacznie bardziej konstruktywny odzew czytelników i potrafiły realnie coś zmienić.
Oczywiście, dostrzegam też ironię sytuacji, bo czytacie Państwo ten tekst w internecie właśnie. Na ekranach komputerów czy komórek. I raz jeszcze powtórzę, trendy są jakie są i jakoś nie widać szans, żeby się odwróciły. Ale śmierć polskiego „Playboy’a” wydaje mi się jednak kamieniem milowym. Szkoda tego tytułu. Szkoda polskiego rynku prasy.
Wojciech Chmielarz