Krzysztof A. Zajas – Dziennik czasu pandemii. Blok zapisków (31-36 dzień)

www.unsplash.com/CDC

Krzysztof A. Zajas

Dziennik czasu pandemii cd.

14 kwietnia 2020 (7202 zarażonych, 263 zmarłych)

Zgłosiła pretensje wierna czytelniczka, że zbyt pesymistyczny ten mój dziennik i żebym napisał nieco optymistyczniej (podzieliło mi się na opty- i mistyczniej). Bardzo bym chciał, ale wystarczy rzucić okiem na program jutrzejszych głosowań w sejmie by stracić do reszty ochotę na optymizm. Wyjęli z kosza zakurzony projekt całkowitego zakazu aborcji i będą przepychać. Do tego dorzucili karanie za edukację seksualną i zgodę na zabieranie dzieci do lasu na polowania. Kompletne pomieszanie z poplątaniem. To chodzi o to, żeby te dzieci chronić, czy żeby je stawiać pod lufy pijanych myśliweczków i smarować posoką w wojenne barwy? To jest ustanawianie prawa, czy jego likwidacja? Ręce opadają. Chcą przecisnąć przez maszynkę do głosowania wszystko to, co zostało wcześniej odrzucone wskutek szerokich protestów społecznych. Gdyby ktoś jeszcze nie rozumiał, to przypominam; zabierają nam wolność. Wolność decydowania o sobie, co jest fundamentem obywatelskiego społeczeństwa. Po drugiej stronie, na horyzoncie, majaczy powrót do parafiańskiej ciemnoty rodem z „nocy saskiej”. I lawinowo rosnąca liczba noworodków topionych w szambach. Czy to jest ochrona życia? Ach, no i jeszcze dorzucili wątek żydowski, jak zwykle. Czas skończyć z tym odzyskiwaniem mienia przez ofiary i ich pełnomocników. Wszystko co nasze Polsce oddamy. I nie nasze też.

Podobno wątek żydowski został usunięty. Jak to ktoś ujął – zagrożenie nie jest realne. Nie, jest nadnaturalne.

www.unsplash.com/Billy Huynh

Okej, wyłączam internet. Ma być pozytywnie. Wyłażę na taras, rozglądam się i szukam czegoś dobrego. Chmury są dobre. Płyną od zachodu i niosą opady, których wyschnięta ziemia łaknie jak kania dżdżu, choć niewiele tego dotychczas spadło. Ja mam z chmurami jak Dyzio Marzyciel. W dzieciństwie naprawdę lubiłem kłaść się na łące (tata zabierał mnie do pracy w polu i uczył rolniczego fachu), by patrzeć na płynące obłoki. Naprawdę chciałem usiąść na takiej miękkiej białej poduszce z waty i popłynąć hen daleko. Czyli nie zostać tu, gdzie byłem. Faktycznie, popłynąłem daleko, rolnikiem nie zostałem i całe szczęście, bo dzisiejsza gospodarka wiejska z rolnictwem w rozumieniu mojego ojca niewiele już ma wspólnego, natomiast miłość do chmur mi została. Prawie wszystkie zdjęcia na wycieczkach robię dlatego, że są fajne chmury w tle. Ilekroć lecę samolotem, zdumiewa mnie – wiem, całkiem naiwnie – ich nieuchwytność, ulotność, brak kształtu. Po prostu mokra mgła. A z ziemi wyglądają tak konkretnie! No więc patrzę teraz na nie i myślę sobie, że jednak są najtrwalsze ze wszystkiego. Świat się skończy, życie wymrze, wirus zdechnie razem z jego ostatnimi nosicielami – a one nadal będą tak lecieć z zachodu na wschód albo odwrotnie. Rozwiewać się i na powrót scalać w rozciągliwe ni to materie, ni to idee, rozszczepiane promieniami słońce we wszystkie kolory tęczy. Wyłaniać się zza horyzontu i znikać po drugiej stronie. Istnieć. Tylko już nie będzie oka patrzącego z zachwytem i głowy marzącej, by polecieć z nimi.

Pozytywnie wyszło, nie ma co. To spróbuję inaczej. Dobrze mi się siedzi w pokoju. Cztery ściany, dwa skosy dachowe, w nich okna jak włazy do czołgu – można się poczuć bezpiecznie. Co złe, zostaje na zewnątrz (pesymizm podpowiada, że co dobre również, ale go uciszam), natomiast tu, w środku, siedzę jak w pudełku swojej cieplutkiej, umoszczonej czytaniem i pisaniem norki, z której właściwie nie ma potrzeby wychodzić. Kwarantanna do pewnego stopnia stanowi spełnienie marzeń humanisty, który chciałby mieć wreszcie spokój od świata i siedzieć sobie po uszy w tekstach, unikając konfrontacji. Książek mam całkiem sporo, wiele z nich nieprzeczytanych, czyli do przymusu siedzenia można jeszcze dopisać szlachetny cel, że się nadrabia intelektualne zaległości. Wszyscy teraz powtarzają: „nareszcie mogę nadrobić zaległości w czytaniu!”. Gdyby nie moje postanowienie o pozytywności, spytałbym: ale właściwie po co? Ile tych zaległości jest i kiedy zostanie nadgonione? I co???

A najbardziej pozytywna jest lornetka. Pal licho czytanie i pisanie, ale jest wiosna, ptaki szaleją i można podglądać je godzinami, gospodarzące wokół domu. Ileż w tym ruchliwego konceptu! Na przykład jedna sikorka bogatka od kilku dni buduje gniazdo w dachu sąsiadów i regularnie sfruwa do naszego ogródka po gałązki. Bierze jedną, próbuje dziobem i odrzuca, bierze inną i układa równiutko, drugą, trzecią, a kiedy uzbiera jej się pełny luk bagażowy, łapie w dziób i leci. Wszędzie pełno patyków, suchych traw i wszelkiego budowlanego materiału, a ona sobie ubrdała, że te moje pasują najakuratniej i warto latać dwadzieścia metrów dalej. Próbuję pojąć, czym się kieruje w tych konstrukcyjnych ustaleniach: giętkością? Ciężarem? Wartościami izolacyjnymi? Podatnością na wstrząsy? Nigdy nie budowałem gniazda, wiadomo. Ale też nigdy się nie zastanawiałem, JAK ZBUDOWAĆ GNIAZDO! A teraz, dzięki pandemii, zaczynam. Pozytyw? Jak najbardziej!

15 kwietnia 2020 (7582 zarażonych, 286 zmarłych)

Kryzys i solidarność. Kapitalizm i wspólnota. Społeczne i prywatne. Znowu się nasiliły apele o pomoc dla drobnych przedsiębiorców, na których podobno spoczywa nasz dobrobyt i jeśli oni upadną, upadniemy wszyscy. Mamy być solidarni i zrzucić się na ratowanie ich interesów, ponieważ zastrzyk pieniędzy pomoże im przeżyć. Czyli nam również. Jak donoszą, córka naszej marszałek sejmu – trenerka personalna z siłowni – poprosiła nawet o wpłaty na konto, które pozwolą jej „przetrwać ten trudny czas”. Niemal doścignęła ojca Rydzyka – aż boję się powiedzieć, w czym. W każdym razie powinniśmy ją ratować, bo drobnej przedsiębiorczości na pewno jej nie brakuje i przyda się do odbudowania kraju z pandemicznych zniszczeń.

Solidarność działa. Szkoda, że w jedną stronę. Byłem na zakupach uzupełniających i widziałem nowe ceny w warzywniaku i delikatesach. Zwyżka średnio o pięćdziesiąt procent. Czasami o sto i więcej. Może na liczi, awokado i cytrusach jeszcze jakoś uzasadniona, ale na ziemniakach i marchewce to już chyba nie. Ani orzechach laskowych (dodaję do jogurtu na śniadanie). To znaczy, że zasada solidarności społecznej i zwykłej międzyludzkiej pomocy ze strony drobnych przedsiębiorców już niespecjalnie działa. Jak można zarobić na kryzysie, to się zarabia. Na tym przecież polega wolny rynek, o czym zdajemy się czasem zapominać. Zatem przypominam: kapitalizm powstał na kulcie zysku i uznaniu sknerstwa za cnotę (patrz Opowieść wigilijna Dickensa). Nie mam specjalnie złudzeń, że obronimy się przed kryzysem dając pieniądze przedsiębiorcom i życząc im „przetrwania trudnych czasów”, a tym bardziej nie mam złudzeń, że oni nam się w jakimś hipotetycznym „później” odwdzięczą na przykład promocyjnymi cenami. Kto ma stracić, straci, a kto ma zarobić, zarobi. Brutalnie i po prostu. A solidarność w sensie sprawiedliwości społecznej nie sprawdza się w odniesieniu do drobnokapitalistycznej konkurencyjności, bo nie i tyle. Zysk jest wartością nadrzędną i wyklucza myślenie w kategoriach dobra publicznego, przedwojenni socjaliści porządnie już ten problem przedyskutowali. A „Solidarność” się na nieznajomości tych dyskusji przejechała, usiłując być formacją socjalistyczną w kapitalizmie, i skutkiem tego została przybudówką populistycznej władzy, zamieniając ideę robotniczej wolności na rządowy garnuszek.

Z tą pomocą to naiwność. Wiem, bo czytałem bajkę Mickiewicza Chłop i żmija, a ponieważ to nasz wieszcz narodowy, zakładam, że wie co mówi.

Któryś lekarz w przypływie rozpaczliwej determinacji krzyknął, że nie potrzebuje oklasków na balkonach, tylko odrobinę życzliwości w sklepie, kiedy po dwunastu godzinach dyżuru robi zakupy w drodze do domu. Może tam skierujmy nasze apele o solidarność. Do tych wszystkich, którzy mogą pomóc służbie zdrowia, gdyż tam się teraz rozgrywa najważniejsza walka. A personel medyczny jest daleki od kapitalizmu i nie ukąsi pomocnej dłoni. Raczej ją wyleczy.

17 kwietnia 2020 (8379 zarażonych, 332 zmarłych)

Z jakimś maniackim uporem piszę w nagłówkach te „oficjalne dane” o ofiarach, ale to jest pic na wodę. Lekarka mówi, że w jej szpitalu w ciągu doby zmarły 4 osoby, a oni podają na cały kraj liczbę zgonów 7. Nawet nie wiadomo dokładnie, kto podaje, ponieważ dane publikuje ministerstwo zdrowia, ale kneble są założone znacznie niżej, na poziomie poszczególnych jednostek medycznych, więc minister jakby jest kryty. Krótko mówiąc, rośnie zaufanie do rzeczników prasowych. Jeszcze trochę i każdy będzie sobie sam sporządzał gazetę na każdy dzień z tego, co gdzie wydłubie z internetu. A w internecie jest wszystko, jak na wysypisku, i każdy kleci kiosk z wiadomościami po swojemu, wedle pomyślunku, talentu i przyzwoitości. Mnie na ten przykład osobliwie cieszą filmiki dowodzące, że cała pandemia jest jedną wielką mistyfikacją, a szpitale są puste i funkcjonują normalnie, to znaczy żadnych chorych w nich nie ma. Niektórzy z nas uwielbiają teorie spiskowe i teraz mają używanie. Wszystko jest zmową, jakimś ukrytym „systemem”, działającym w interesie wąskiej grupy cwaniaków (miliarderzy, CIA, Żydzi, rosyjscy lub chińscy oligarchowie itd.), sycących swoje odrażające żądze nieszczęściem reszty ludzkości. Jak El Cuco z Outsidera, który musi odnawiać swoje siły szerząc zło. W obliczu globalnego zamieszania jedni tracą rozum, a inni go zyskują nad miarę i dochodzą do przekonania, że przeniknęli istotę rzeczy. Łatwe odpowiedzi kuszą, zwłaszcza gdy nie ma odpowiedzi prawdziwych.

Ten upór w szukaniu odpowiedzi. Uważaliśmy go za przywilej, boski dar, dzięki któremu odróżnimy się od reszty Stworzenia i uczynimy je sobie poddanym. Teraz to już nie jest takie pewne. Im więcej otrzymujemy odpowiedzi, tym więcej rodzi się nowych pytań i ta zabawa zdaje się nie mieć końca. Trochę z tym jest jak z nieustannym wzrostem gospodarczym – nie może trwać w nieskończoność i kiedyś musi klapnąć. Im dłużej go pompujemy, tym klapnięcie głośniejsze i bardziej bolesne. Czasem kombinuję, że właśnie przeżywamy jedno z takich klapnięć, a że długo powstrzymywane, to dosyć głośne. Cofka jakaś planetarna.

Może właśnie jesteśmy świadkami końca epoki postępu. Nie chodzi mi o to, że wszystko się nagle zatrzyma, nie, rozwijać będziemy dalej produkcję, usługi i wszystko to, co – chyba zbyt łatwowiernie – wzięliśmy za esencję naszej cywilizacji. Tylko wiara w potęgę postępu klapła. W szkole mieliśmy taką odzywkę na mędrków: „Nie bądź taki do przodu, bo ci z tyłu braknie”. Jakby teraz trochę nam z tyłu brakuje, prawda?

Jak mówił Miłosz, kiedy ktoś siedzi w brzuchu wieloryba, niekoniecznie musi wiedzieć, jak wieloryb wygląda. Ten, w którym siedzę, zaczął mieć właśnie jakieś wzdęcia, coś mu burczy po przewodzie pokarmowym i boję się myśleć, czym to się skończy. A przecież żadnych sepulek mu nie podawałem! Wskutek tych wzdęć i klapnięć mogę się ostatecznie wydostać na zewnątrz i poznać prawdziwy kształt naszego wieloryba… ale w jakiej atmosferze?

www.unsplash.com/CDC

Tak, dobrze się domyślacie, mówię o upartym poszukiwaniu formy dla naszych czasów. Wciąż jej nie znalazłem. Żywię jakieś anachroniczne i być może zupełnie fałszywe przekonanie, że kiedy zobaczę kształt naszego wieloryba, to i słowa przyjdą odpowiednie, czyli że istnieje realny związek pomiędzy światem i językiem. Wychodzę ze swojej epoki i oglądając się za siebie widzę postać. Czas zmienia dekoracje i automatycznie uruchamia się nowy styl. Arcyludzkie przekonanie.

19 kwietnia 2020 (9287 zarażonych, 360 zmarłych)

Rocznica powstania w getcie warszawskim. Mocna figura żydowskiego losu w czasie Holokaustu: garstka obrońców naprzeciw wrogiej ludzkości. To był moment ostatecznej kompromitacji idei narodowej, ponieważ obnażył jej cynizm i zakłamanie. Naród wielki, święty i wolny – ale tylko mój. Inne narody do wyniszczenia. Kult narodu jest w gruncie rzeczy uświęceniem partykularnych interesów jednej grupy kosztem innych i tak naprawdę u nacjonalistów wszelkiej maści wcale nie chodzi o naród. Wszak definiują go w sposób plemienny i wykluczają obcych, nawet jeśli są obywatelami tego samego kraju. Wtedy łatwiej ich zabić. A jeszcze łatwiej, kiedy się im odbierze człowieczeństwo („Żydzi, wszy, tyfus plamisty”). Nacjonalista jeśli chce budować, to tylko po to, żeby się bić. Dzisiaj niby oczywistości, ale jak widać z kwitnących wkoło agresji plemiennych, wciąż nie przyjmujemy ich do wiadomości. Nieraz mnie męczyło, dlaczego po Holokauście nadal możliwy jest antysemityzm? Przecież nie z rasowych doświadczeń, bo wielu dzisiejszych antysemitów z Żydami nie miało nigdy do czynienia i swoją nienawiść czerpie z mediów. Czy to Biblia zdefiniowała ich jako ofiary, a nas jako oprawców? Zwykle uważa się odwrotnie, ale to z powodu chrześcijańskiej propagandy. Spytam inaczej: czy Chrystus głosił swoje nauki do nas, czy do Żydów?

Tamci w bunkrach i piwnicach getta ginęli już nie w imię tego czy innego narodu, ale po prostu jak ludzie. To było dla nich ważne – by nie umierać jak zwierzęta, którym my też najpierw odbieramy dusze, by potem móc ze spokojnym sumieniem zabić. Gdyby nacjonalistyczne kategorie miały jakikolwiek sens, młody Żyd z bunkra ŻOB-u mógłby zapytać Polaka z tamtej strony muru: co dla ciebie znaczy nasza tysiącletnia wspólna historia? Odpowiedź brzmi: nic. Jak bardzo obchodzi cię śmierć z obcej ręki twojego żydowskiego brata w waszym wspólnym domu? Odpowiedź: nie obchodzi. Ile jest warte dla ciebie życie człowieka, który był twoim sąsiadem? Odpowiedź: tyle, ile ukrywane przez niego złoto. Co możesz w ogóle dla mnie zrobić? Odpowiedź: niewiele. Mogę pomodlić się do Chrystusa, który też był Żydem.

Popełniam ten sam błąd: mówię „my” i „oni”. A przecież oni byli nami. Razem budowaliśmy przez tysiąc lat Rzeczpospolitą i czas polsko-żydowskiej zgody pisze najlepsze karty naszej historii. A czas pogromów najgorsze. Konflikty między nami były zawsze jednokierunkowe, to znaczy my biliśmy ich. Tak zwane pogranicze polsko-żydowskie tym się charakteryzuje, że nie ma lokalizacji przestrzennej, ponieważ takiej granicy geograficznej nigdy nie było. Były inne, partykularne, nacjonalistyczne, i one powinny były odejść w przeszłość razem z koszmarem Holokaustu. Nie odeszły.

Brak Żydów boli, ale i szkodzi. Polska bez nich jest jakaś uboższa, bardziej przaśna i parafialna. Umysłowo nudna. Partie polityczne budujące swoje programy z użyciem haseł antysemickich są jakieś niedowarzone intelektualnie, bardziej prostackie, zwyczajnie głupsze. I nie chodzi tylko o durniów w rodzaju Rybaka czy Międlara, ale o najważniejsze ugrupowania polityczne, z sejmową reprezentacją. Myśli żydowskiej im brakuje. Odrzucają akurat to, co mogłoby im pogłębić wymiar, nadać formę, o którą w Polsce tak trudno, podnieść trochę w oczach świata. A tak – bełkoczemy o wstawaniu z kolan pełzając na pańszczyźnianych czworakach. Niemców nie spolonizujemy, Rosjan też nie, ale Żydów mieliśmy spolonizowanych i pozwoliliśmy sobie ich zabrać. Przyłożyliśmy rękę do ich odejścia, zamiast o nich walczyć. Głupota nie polega na tym, że się nie wie wszystkiego, tylko na tym, że się nie umie słuchać mądrzejszych.

Młody żydowski bojownik z getta nie daje mi spokoju. Podobno umierał w milczeniu, nie mając nic do powiedzenia światu za murem. Jego brat po tamtej stronie będzie ginąć kilkanaście miesięcy później z tą samą przeraźliwą samotnością i rozpaczą. Umierają osobno, choć gdyby umieli ze sobą rozmawiać, zginęliby razem. Jak na braci przystało. Poróżniła ich koncepcja narodu.

Obchody dzisiaj też puste, bez ludzi. Samotne jak ich śmierć.