Jestem Matthew, syn Leopolda Tyrmanda

Leopold i Matthew Tyrmand, fot: archiwum Marcela Woźniaka

Gdy pisałem biografię Leopolda Tyrmanda, cały czs powtarzał: pisz jak było. Przed państwem Matthew, syn Leopolda, który najwięcej o ojcu dowiedział się z Dziennika 1954.

Znaleźliśmy się na Facebooku w 2008 roku. Czytałem wtedy Złego, gdy Matt mignął mi w sieci.

– Hej. Jestem wielkim fanem książek twojego ojca – napisałem.

– To wspaniale! – odpisał.

Nie przypuszczałem wtedy, że osiem lat później będziemy w zaśnieżonym Nowym Jorku wertować papiery jego ojca. Gdy powstawała książka Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka jak moje życie, zawsze był pomocny. Nic dziwnego – to dzięki jego aktywności wznowiono książki i uregulowano kwestię zagranicznych wydań. Trochę bałem się jednak tej zażyłości – bo co, jeśli znajdę coś niewygodnego w historii Leopolda?

– Pisz, jak było – odparł bez wahania.

W dwa lata od wydania książki, zgodził się na szybką rozmowę dla smakksiazki.pl.

Marcel Woźniak: Kiedy się zorientowałeś, że twój ojciec, no wiesz, był znanym gościem?

Matthew Tyrmand: Miałem wtedy z 10 lat, chodziłem do czwartej klasy podstawówki. Przyjechała do nas polska telewizja, na Brooklyn.

Tam, gdzie dorastałeś, gdy wyjechaliście z Rockford. To był film dokumentalny o Leopoldzie Tyrmandzie?

Tak. Rozmawiali dość szczegółowo z moją mamą (Mary Ellen Tyrmand – przyp. M.W.). Moja siostra (bliźniaczka Rebecca – przyp. M.W.) i ja znaleźliśmy się w czołówce nagrania. Kazali mi grać na trąbce…

Wyszło ci całkiem nieźle!

Żartujesz? Wyszło potwornie! (śmiech) Na szczęście, ten materiał przepadł w odmętach przeszłości (śmiech). Po tej historii zakiełkowała mi jednak myśl, że gdzieś tam w Polsce faktycznie mają mojego ojca za intelektualistę, artystę i człowieka, który pisał o polityce.

Leopold i Matthew Tyrmand, fot: archiwum Marcela Woźniaka

Wspominałeś mi raz, jak na ulicznym straganie wypatrzyłeś książkę ojca. Pamiętasz tytuł?

To były Zapiski dyletanta. Znałem już wtedy trochę, sporo tytułów mieliśmy na półkach w domu. Ale tak, to było naprawdę cool… Oczywiście, w jakimś małym wymiarze. To było miłe pomyśleć, że wciąż ma jakichś odbiorców. To było niedługo przed tym, jak wróciła moda na niego.

Wkrótce „Tyrmand przyjechał do Polski”, to było dekadę temu. Wiele osób napisało wtedy do ciebie, zapychając ci skrzynkę na Facebooku. Byłem jedną z nich! (śmiech)

Social media! (śmiech) To była naturalna kolej rzeczy. Wiesz, to ten wspaniały potencjał social mediów, że możesz dotrzeć po prostu do kogokolwiek na świecie. A ja bardzo przeżywałem te wszystkie rozmowy z nowymi ludźmi, cieszyłem się. Inna sprawa, że to chyba ja więcej się dowiedziałem od nich, niż odwrotnie.

O ojcu?

O Polsce! Do dziś wielu z poznanych wówczas ludzi, to moi przyjaciele. Niektórzy opowiadają mi, co się dzieje w Polsce zza kulis. Zobaczyłem z bliska politykę i też rozumiem teraz więcej. I… o, kurde (ten zwrot mówi po polsku – przyp. M.W.).

Co się zmieniło przez te lata? Mam na myśli to, co mówimy o Tyrmandzie.

Tyrmand przeszedł długą drogę. Od lat 50., gdy po tym, jak był znany i wydawany, ocenzurowano go. Następnie jego książki krążyły po czarnym rynku. Potem przyszły lata 90. i ta popularność rosła – aż do teraz. Myślę, że byłby podekscytowany tym, jak jego książki radzą sobie na wolnym rynku. Na przełomie stuleci o Tyrmandzie mówiło się głównie od lewicowej strony, jako o liberale i rewolucjoniście. O jego etapie życie w USA, gdy był konserwatywnym antykomunistą, milczano. Dziś się to zmienia. Myślę, że miałem w tym udział, by zaczęto dostrzegać także jego filozofię i sposób myślenia z Ameryki. Teraz obraz jest spójny.

Istotnie, Leopold Tyrmand przestał być tylko „barwnym ptakiem PRL”.

Dziś jest rozpoznawalny, jako niezwykły intelektualista i pisarz, który opowiadał o systemie i rozterkach egzystencjalnych. O wolności jako takiej, o cenzurze, możliwościach życia. Ilu pisarzy z XX wieku było na tyle nieustępliwych?

Widać to zwłaszcza w Dzienniku 1954.

Czytając jego zapiski widzimy bardzo wyraźnie, z czym zmagali się emocjonalnie wolnomyśliciele i intelektualiści w tamtych czasach. To nauczka dla nas wszystkich, by nigdy ponownie nie stworzyć takiego świata, jaki – bardzo dokładnie – opisywał. Myślę, że Polacy, tak jak inne narody ze środkowo-wschodniej Europy, wyciągnęły lekcje z przeszłości.

Matthew Tyrmand

CzyDziennik 1954,to twoja ulubiona książka? Pamiętam, że widziałem cały stos u ciebie w mieszkaniu. Powiedziałeś wtedy, że dajesz ją często ludziom, by zrozumieli, jak wyglądał komunizm.

To w niej najbardziej odkryłem i zrozumiałem mojego tatę, czytając jego rozważania i monologi. Książka poruszyła mnie tak mocno, jak tylko książka może poruszyć. Zrozumiałem też, czego od niego mogę się uczyć. Tak, spotkanie z dziennikiem,to niezwykłe dla mnie doświadczenie.

Jest wciąż wiele jego anglojęzycznych tekstów nieznanych polskiemu czytelnikowi.

Tak, przede wszystkimThe Media Shangri-La, teksty dla „The New Yorker” z końca lat 60., artykuły na temat polityki, społeczeństwa i kultury z „Chronicles of Culture”, gdy był redaktorem magazynu, aż do śmierci w 1985 roku. Okazuje się, że miał trafne diagnozy na temat komunizmu, kapitalizmu i popkultury.

Nie tylko zająłeś uporządkowaniem spraw wydawniczych. Masz też udział w ekranizacji Złego. Kiedy zobaczymy ten film?

W setną rocznicę urodzin mojego ojca czyli roku 2020, roku Leopolda Tyrmanda oczywiście! (Sejm w styczniu tego roku uchwalił rok 2020 oficjalnym rokiem L. Tyrmanda – przyp. M.W.). To dobry moment na to. I będzie zrobione z rozmachem. Zły, to niesamowita historia, porywająca dla każdego. A zwłaszcza dla Polaków.

Jeśli o książkach Tyrmandów mowa… Masz na koncie dwie pozycje: Jestem Tyrmand, syn Leopolda oraz Patrzeć jak świat płonie. Szykujesz coś?

Może coś w rodzaju abecadła? Abecadła Tyrmanda. Ten pomysł będzie musiał jednak trochę poczekać. Gdybym napisał wszystko, co myślę na temat ludzi, których poznałem, zwłaszcza polskich polityków… Szczerze? Książka chyba byłaby ciężka, niż Abecadło Kisiela(Stefana Kisielewskiego – przyp. M. W.).Przysporzyłbym sobie o wiele więcej wrogów, niż mam teraz. Póki co, powinienem chyba trzymać język za zębami! (śmiech)

Dzięki za rozmowę!

Dziękuję również. Pozdrawiam czytelników smakksiazki.pl!

Leopold Tyrmand, archiwum Marcela Woźniaka

—-

Podróżowaliśmy z Leopoldem Tyrmandem przez ostatnie dziesięć tygodni. Jego życie przeglądaliśmy, jak mgnienia z kalejdoskopu. Stąd nazwa: model do składania. Życzę nam wszystkim wielu powrotów do tej barwnej biografii. Jawi się ona, niczym barwny album życia – życia o smaku książek.

Marcel Woźniak