Krzysztof Zajas, fot: Michał Ramus/Wydawnictwo Marginesy
Wysiadła. Odurzył ją mdlący zapach gryki wypełniający czerwcową noc. Jej olbrzymie połacie jaśniały w mroku po obu stronach drogi, dobrze widoczne w bladym świetle przysłoniętego chmurami księżyca. W dzień gryka ma lekko różowy odcień, ale nocą robi się biała. Było cicho. Wiatr trącał drobne listki, ale pączki kwiatków tkwiły nieruchomo na polu jak ustawiona do boju armia w białych hełmach. Ciągnęły się po horyzont. Jakieś dwieście metrów od niej leniwie kręcił się najbliższy wiatrak, dalej dwa następne. Widocznie górą wiało mocniej. Weszła w szparę między pędami gryki, rozpięła spodnie i już miała przykucnąć, gdy nagle się poderwała. Nie, dwa dalsze się nie kręciły, tylko ten najbliższy. Dziwne. Punktowy wiatr, który kręci tylko jednym wiatrakiem. Przyjrzała mu się uważniej. Skrzydła bezgłośnie przesuwały się na tle czarnego nieba, łyskając na czerwono w miejscach, gdzie przecinały się ze smugą bijącą od migającej lampy. Szły powoli, leniwie, ale jednak szły, w przeciwieństwie do pozostałych. Oni je czasem wyłączają, jak dobiją do tygodniowych limitów, pomyślała i trochę się uspokoiła. Kucnęła i błogo oddała się fizjologicznej uldze. Nagle coś zachrzęściło za jej plecami. Poderwała się i jednym szybkim ruchem podciągnęła majtki razem ze spodniami. Dźwięk się nie powtórzył. Wsłuchana w ciszę nieruchomego pola gryki starała się bezgłośnie zapiąć guzik dżinsów, darując sobie zamek błyskawiczny. To było jak nieostrożny krok w wysokiej trawie. Ktoś przechodził w pobliżu. Ktoś albo coś. Tu w okolicy kręci się pełno dzikiej zwierzyny: dziki, sarny, jelenie. Mógł być też pies, lis. Co jeszcze? Słyszała, że krążą tu jenoty, a nawet kiedyś przechodziły szakale, jak jej opowiadał pewien leśniczy. Ostrożnie wypuściła powietrze. Zwierzęca wyliczanka nieco ją uspokoiła. Ale tylko nieco i wiedziała dlaczego. Dźwięk przypominał szurnięcie materiału o liście. To oczywiście nic nie znaczyło, mogło jej się po prostu wydawać, ale swojemu panicznemu strachowi nie zdołała tego wyjaśnić. Podchodził do gardła, jakby niedawne podniecenie u pana Palanta wracało na swoje miejsce. Co robić?
fot: smakksiazki.pl
Uświadomiła sobie, że nie jest całkiem ciemno i jej twarz widać w księżycowej poświacie, więc znów przykucnęła, tym razem powoli. Od zwilżonej ziemi doszedł ją zapach własnego moczu. Jakimś zupełnie niepojętym sposobem podziałał na nią uspokajająco. Skuliła się i rozłożyła ciężar ciała na całe stopy, żeby dłużej wytrzymać w tej pozycji. Zaczęła nerwowo rozmyślać nad tym, czy jej granatowego golfa widać przy tym świetle z odległości, dajmy na to, dziesięciu metrów. Doszła do wniosku, że nie, i znowu zrobiło jej się odrobinę lepiej. Żałowała, że zostawiła na siedzeniu komórkę.
Ukrycie ma swoje zalety, ale i wady. Mniej widzisz i mniej słyszysz. Nagle wyobraziła sobie, że ten ktoś stoi tuż za jej plecami, szykując się do ataku, i wstrząsnęła nią nowa fala strachu. Obejrzała się tak gwałtownie, że omal nie pacnęła tyłkiem we własne siki, ale nikogo nie było. Oczywiście, przecież tu nikogo nie ma. Uroiła sobie. Wszystko przez te cholerne wiatraki i ich migające lampy! Plus podniecenie, które nie chciało jej opuścić. Co za popieprzona noc!
Kiedy się podnosiła, rozległ się głośny trzask. Drgnęła, a potem zaklęła cicho. Tym razem chrupnęło jej własne kolano. Roztarła je dłonią i wyprostowała plecy, rozglądając się i nasłuchując. Cisza. Uznała, że dosyć tych bzdur, i energicznym krokiem wróciła na polną drogę. Samochód stał na swoim miejscu, w kabinie paliło się światło. Wysiadając, nie domknęła drzwi. Całe jej harcerskie ukrywanie się w gryce ze spodniami w garści warte było funta kłaków, skoro intruz mógł zobaczyć samochód z kilometra. Bez sensu. Wskoczyła za kierownicę, grzmotnęła drzwiami z całej siły, aż golf się zakołysał, i wcisnęła kołek blokady. Urojenia urojeniami, ale zawsze lepiej się zabezpieczyć. Pomacała siedzenie pasażera i znalazła swoją komórkę. Pomyślała, że da się jej użyć w charakterze latarki, a potem przypomniała sobie o dużej latarce w bagażniku i po chwili wahania wysiadła. „Po co wysiadasz, głupia?!”, wrzasnęła w niej ta druga Magda, więc udzieliła jej rozsądnej odpowiedzi. Po pierwsze, nie jest wcale strachliwą kurą, uciekającą przed byle szelestem. Po drugie, należy sprawdzać swoje podejrzenia, choćby kosztem komfortu i nawet wtedy, gdy na cyferblacie jest akurat północ. A po trzecie, najważniejsze: nie wysikała się do końca.
Wyjęła z bagażnika wielką wodoszczelną latarkę na akumulator, która mogła również służyć za broń, i wróciła na wydeptany placyk w łanie gryki. Poświeciła wkoło, ale oprócz odcisków swoich butów oraz mokrej plamy na ziemi niczego nie znalazła. Postanowiła najpierw dokończyć zaczęte, więc odpięła guzik, zsunęła spodnie i przykucnęła. Kucała już do tego cholernego sikania czwarty raz i uśmiechnęła się do siebie, wyobrażając sobie minę Zbysia, kiedy o tym słucha. Ulga wyparła z duszy resztki strachu. Nabrawszy pewności siebie, poświeciła wkoło, a potem – żeby pokazać sobie i całemu światu, jaka z niej dzielna dziewczynka – zrobiła kilka kroków w głąb pola. To gdzieś stąd doszedł ją ten cholerny szelest. Faktycznie, parę metrów dalej pośrodku pola gryki była kępa krzaków. Chyba głóg. Wyrósł na pryzmie kamieni zebranych pewnie ze sto lat temu przez niemieckich robotników rolnych. Tak się dawniej oczyszczało grunty pod uprawę, zresztą i dzisiaj chłopi znosili kamienie na małe sterty na krańcach pól. Ta zarosła gęsto i na tle białej gryki stanowiła ciemną wyspę. Doskonała kryjówka dla zwierząt. I ludzi. Zacisnęła mocniej dłoń na latarce i snopem światła omiotła wysepkę. Zrobiła dwa kroki do przodu i znieruchomiała. W gryce przed nią był wyraźny ślad. Ktoś tędy przechodził. Poświeciła niżej – w czarnej ziemi widniał odcisk wielkiego buta.
fot: smakksiazki.pl
Przestała na chwilę oddychać. Usiłując nad sobą zapanować, zrobiła trzy kroki w tył, powoli, jakby stąpała po polu minowym. Spojrzała za siebie. Droga do samochodu była wolna. Ostrożnie, krok po kroku ruszyła do auta. Kiedy już otworzyła drzwi golfa, obejrzała się.
Stał piętnaście metrów od niej. W szerokiej żółtej kurtce, takiej, jaką noszą rybacy podczas sztormu, obcisłych legginsach i dziwnym kapeluszu na głowie, którego rondo zasłaniało twarz. Patrzył na nią. Kojarzył jej się z niezgrabnym strachem na wróble, dla kawału ubranym przez kogoś w sztormiak. „Kim jesteś?”, chciała krzyknąć, ale wyszedł jej tylko bezdźwięczny świst, jakby sama była wiatrakiem.
Poruszył się. Podniósł głowę i zanim zdołała przyjrzeć się jego twarzy, odwrócił się i odszedł. Zrobił kilka kroków środkiem drogi, a potem skręcił i zniknął, jakby zapadł się pod ziemię. Jednym skokiem znalazła się na siedzeniu i z hukiem zatrzasnęła drzwi. Niezawodny golf odpalił natychmiast. Nie zamierzała wracać na wstecznym do głównej szosy, ponieważ musiałaby przejechać obok miejsca, gdzie tamten właśnie zniknął. Wiedziała, że farmy wiatrowe mają wewnętrzne ścieżki i między wiatrakami musi być połączenie dla obsługi technicznej. Powinien też być inny wyjazd. Ruszyła w tamtą stronę. Intensywnie czerwone światło pozycyjne jedynego kręcącego się wiatraka pulsowało nieregularnie, gasnąc i rozbłyskując według sobie tylko znanego wzoru.
Mijając go, zerknęła w górę. Po dziesięciu metrach nacisnęła hamulec. Nie, to niemożliwe. Za dużo jak na jeden wieczór.
Wiatrak kręcił się trochę nierówno, w rytmie dwutaktu, przyspieszał i zwalniał, wpadając w irytujący rytm. Magda zadławiła się z wrażenia i musiała odkaszlnąć. W rozbłysku czerwonego światła zobaczyła, jak obroty wirnika zwalniają i od dołu podjeżdża kolejna łopata, wolno, z trudem wspinając się pod górę. Gdy dotarła do punktu szczytowego, niemal znieruchomiała w pozycji pionowej i wtedy Magda je zobaczyła. Było obwiązane sznurem jak baleron, z głową opadniętą na ramię i rękami rozłożonymi w proszalnym geście. Tkwiło w bezruchu przez ułamek sekundy, prezentując się w rubinowej poświacie, a potem nagle lampa zgasła i śmigło, przyśpieszając, ruszyło w dół. Ciało znikło, przesłonięte czarnym skrzydłem nocy, a potem wyłoniło się jeszcze raz. Musiała krzyknąć, żeby się nie udusić. Jej charkotliwy wrzask podziałał na nią jak środek pobudzający. Wrzuciła bieg i ze skręconą kierownicą ruszyła na pełnym gazie.