„Czekanie na Larssona”, czyli Wojciech Chmielarz o przyszłości polskiego kryminału. Felieton.

unsplash.com/Jens Lelie

Zastanawiam się, czy rok 2017 to nie będzie początek końca boomu na polski kryminał. Rynek zalewany dziesiątkami tytułów w końcu powie dość. Znacząca jest tutaj scena z ostatniego Poznańskiego Festiwalu Kryminałów Granda, gdzie organizatorki odmówiły zrobienia spotkań premierowych dla pojedynczych autorów – premier było po prostu zbyt wiele. Zamiast tego zrobiono jedno, zbiorcze. Siedliśmy na nim chyba w dziesięć osób i przez godzinę mieliśmy bodajże czas, żeby odpowiedzieć każdy na trzy pytania.

Jak więc wygląda polska powieść kryminalna na początku 2017? Czołówka wydaje się być już znana i dość statyczna. Niewiele się tu zmieni. Dołączy do niej może jeden, dwóch debiutantów. Może przebije się ktoś z tego drugiego szeregu. W każdym razie, wśród nominowanych do Kryminalnej Piły i Nagrody Wielkiego Kalibru spodziewam się raczej zestawu w większości znanych nazwisk.

Bonda pewnie będzie starać się z przytupem zakończyć swoją tetralogię. Istnieje szansa, że z nowym tytułem wyskoczy Miłoszewski (chociaż on zarzeka się, że z kryminału zrezygnował). Lawiną książek zaleje nas Mróz. Do tego może jedna lub dwie przyjemne niespodzianki. Słowem, będzie tak jak było. I teraz pojawia się to nerwowe pytanie, które sobie wszyscy, my pisarze, zadajemy – ile jeszcze ta moda na polski kryminał będzie trwać? Rok? Dwa? Boom się kiedyś skończy. I chyba jako autorzy powoli się na to szykujemy. Wspomniany Miłoszewski deklaruje ucieczkę z gatunku. Nie znam twórczych planów Kasi Bondy, ale mówi ona, że chce się rozwijać jako pisarka, co można w różny sposób interpretować. Mariusz Czubaj mruga okiem, opowiadając wszystkim, że jego „R.I.P” to żaden kryminał, tylko western. A ja? Póki co zostaję przy gatunku, ale z pewnym niepokojem patrzę na jego przyszłość.

Wydaje mi się, że w Polsce kryminał osiągnął już wszystko, co w tych warunkach, osiągnąć mógł. Książki są i się sprzedają. Krytycy zauważają. Czytelnicy czytają. Wszyscy teraz chcielibyśmy jednego, żeby polska moda na kryminał, przemieniła się w modę na polski kryminał na świecie. Ale do tego potrzebna nam jest nasz rodzimy Larsson z trylogią „Millenium”, swojska „Dziewczyna z pociągu”, nasz własny Jo Nesbo i Harry Hole. Są na to szanse. Głośno o planach tłumaczeń Bondy. Pytanie, czy uda się ją równie mocno wypromować na bardzo wymagających rynkach. Sprzedanymi prawami chwali się Katarzyna Puzyńska. Wreszcie, największy sukces ostatnich lat, czyli przekłady Miłoszewskiego we Francji. Przekłady, którym sam zawdzięczam to, że w maju nad Sekwaną ukaże się „Podpalacz”, a po nim prawdopodobnie „Farma Lalek”. Ale tak naprawdę nie jest istotne, kto będzie autorem tego przełomu na rynkach zagranicznych. Ważne, że za nim pójdą kolejni. I polski kryminał nie będzie modny już tylko i wyłącznie w Polsce. Fajnie by było, gdyby właśnie to nam piszącym przyniósł rok 2017.

Wojciech Chmielarz